29 listopada 2006

śmiechy chichy

wykłady minęły dzisiaj wyjątkowo szybko. może dlatego, że leszczyński skrócił swój o 15 minut, a chojnacki tradycyjnie się spóźniał :) w przerwie między nimi poszedłem do biblioteki odebrać książkę z algorytmów. pani mówi mi że nie da, bo zalegam z opłatą za nie oddane książki. no to się pytam ile, a pani że 11,40. uregulowałem szybko co trzeba i otrzymałem w ręce ponad tysiącstronicową biblię. po projektowaniu komputerowym zostaliśmy w audytorium na wyborach do samorządu studenckiego. mamy w nim od dziś trzech swoich członków :) rządzimy!
jutro koło z fizy u prof. kozaczki, pojutrze koło z angola. jako, że jutro będę w domu dopiero po dziewiętnastej, z fizyki spojrzę tylko w notatki co gdzie jest. resztę wieczoru pouczę się, a nawet pouczymy słówek :) byle do piątku godzina 12:30...

coastal – paris radio

a oto co robią studia z ludźmi :))))))



zgodnie z wolą kolegi umieszczam sprostowanie, iż powyższe zdjęcie jest żartem. żeby nie było, że zostanie mistrzem świata, powyższe zdjęcie będzie w gazetach i ludzie pomyślą, że on ma tak zawsze

27 listopada 2006

noł tajm

nie ma czasu na pisanie.

jak dla mnie mgła może być nawet kilka tygodni. uspokoja mnie i wzbudza ciekawość co się za nią kryje.

irek od sieci do k@pka: "jeżeli ma pan most i ten most panu zburzą, to nie ma pan mostu"

nie wiem kiedy się nauczę na angielski. jedyna szansa, gdy dzisiaj zrobię oba sprawozdania z assemblera. mobilizacja on de hajest lewel.

wokalista art of fighting ma chyba najdelikatniejszy głos jaki słyszałem.

 dot wiggin - diamond
 kent - flen/paris
 do make say think - anything for now
 fly pan am - dans ses cheveux soixantes circuits
 polmo polpo - requiem for a fox


26 listopada 2006

tak!!!

dzisiaj ponownie wstałem późno, po jedenastej. jednakże była to jedyna rzecz wspólna z dniem wczorajszym, ponieważ niemal od razu siadłem do fizyki. przedpołudnie spędzone na robieniu sprawozdania przerywane co chwila wędrówką do kuchni po coś do jedzenia. mamy nie ma w domu, więc nie ma tradycyjnie co włożyć do gardła. przecież sklep jest tak daleko... na obiad zjadłem resztkę makaronu sprzed 4 dni :/ brat zadzwonił z zakopanego, że jest na kwaterze u rodziców klimka murańki :) trochę się denerwuję, bo wraca tylko z jednym kierowcą.

art of fighting – along the run

po południu wzięło mnie na małe przemyślunki. pierwsze dotyczyły nadchodzących wielkimi krokami świąt. boję się ich. tradycyjnie już od kilku lat w domu jest kwaśna atmosfera. jak ma wigilia wyglądać tak jak ostatnimi czasy to wolę się położyć spać o tej szesnastej. sylwestra jeszcze bardziej nie widzę. tymczasowy plan to siedzieć w domu i położyć się spać o 23:59. plan awaryjny, to samotny sylwester u brata w mieszkaniu syto zakrapiany procentami. zobaczymy. jak ktoś nie ma opcji, a będzie taka możliwość, zapraszam. inne przemyślenia dotyczyły tego co będzie po zakończeniu semestru. trzeba będzie chwycić życie za rękę i stanowczo je poprowadzić w określonym kierunku. mam nadzieję, że nie będę zmuszony do przyciśnięcia buttona ‘restart’. wiem na pewno, że stanę twardo na nogi, zakończę okres półbytu, oniryzmu i czego tam jeszcze. od wtedy będę zajebisty i będzie zajebiście. a w wakacje przejadę rowerem litwę, łotwę i estonię. to będzie piękne. póki co uczymy się, uczymy!!! 

25 listopada 2006

cziiiiiiiiil

założeniem na dzisiejszy dzień było zrobienie sprawozdania z fizyki oraz zaczęcie kolejnych z tk. jednak jak to w życiu bywa jeśli coś planujemy, zazwyczaj nie wychodzi. wstałem dopiero po jedenastej. po pół godzinie dreptałem już do media markt po akumulatorki. drogę powrotną również odbyłem na pieszo. strasznie brakuje mi powietrza. blisko od trzech tygodni przebywam wyłącznie, albo na uczelni, albo w domu. w moim przypadku jest to rzadka przypadłość.

piano magic – the nostalgist
piano magic – saint marie

zjadłem obiad i powędrowałem na wyżyny po kabelek. jakoś tak wyszło, że na kabelku się nie skończyło. tradycyjnie zamuliliśmy trawiąc czas na robieniu niczego. to lubimy robić najbardziej :) po dwudziestej poszedłem do domu, spotykając po drodze drugi raz dzisiaj jędrzeja z solca. nie wspominam o tym, że nie widziałem go dwa lata :) wieczór spędzam przy nalewce śliwkowej mojego wujka i oglądaniu pięknego umysłu. ciekawe kiedy następny raz będę mógł sobie na taki luz pozwolić. od jutra (uwaga, moje ulubione określenie odnośnie tego co mam na myśli) zapierdol. 

24 listopada 2006

dobrze będzie

plany całonocnej nauki legły zgodnie z przewidywaniami w gruzach. planowo odpuściliśmy sobie wykład zecha i dotarliśmy na uczelnię o 11. gałgańska okazała się być w porządku, sama śmiała się ze swojej nieudolności. koło przełożone o tydzień. angielski zleciał wyjątkowo szybko i w miłej atmosferze. pozostało jeszcze 150 minut do godziny zero. tradycyjnie poszliśmy na stołówkę gdzie ustanowiłem od dziś dzień, spagettową abstynencję na czas nieokreślony :) nasyceni poszliśmy na główny hol, by powtórzyć po raz ostatni zadania. skinner – przesadziłeś...
na kolokwium zadanie z maxwella. fuck! czemu musiała dać z tym ładunkiem. jedyne, którego rozwiązania nie mogłem spamiętać. będzie laczek. na dodatek nie wzięła mnie dzisiaj do tablicy. na bank pójdę za dwa tygodnie. było przez chwilę smutno, ale najważniejsze, że Ci się udało.
do domu wróciłem totalnie wyczerpany. kąpiel, końcówka skoków, netsurfing. siedzę półprzytomny i zaniepokojony. mam nadzieję, że okaże się, iż to nic poważnego. czekam na wieści.

pan•american – love song

23 listopada 2006

może nie będzie tak źle?

dzisiaj wyjątkowo łatwo wstało mi się na wyfy. nasza gra wygląda co raz lepiej. niby fajnie, że wyfy się kończą z tym semestrem, ale z drugiej strony nie fajnie, ponieważ miło tak pograć w siatkówkę. wróciłem do domu, poobczajałem równanie falowe i ściągnąłem fajnego pdfa na ten temat. tradycyjnie już, pojechałem na stołówkę zbratać do końca sylwię z maxwelem.

1 mile north – escorting deep waters

wykład był tym razem pociśnięty. same znaczki, wzory nie mieszczące się w szerokości kartki A4. pogodzony przyjęciem na jutrzejszych ćwiczeniach co najmniej jednego lacza z powodu braku rozwiązań, mój stan się zmienił po tym jak się okazało, że rozwiązania jednak są. do nauczenia 17 zadań i do utrwalenia 20. wszystko na jutro na 15stą. zapowiada się pierwsza w tym semestrze zerwana nocka.

22 listopada 2006

przepraszam

dzień w którym nastąpił powrót do żywych przepraszam wszystkich, których obraziłem. wiem, że nie byłem fajny. takie spierdalaj to jednak mocno brzmi, nawet dla żartu. no cóż. postaram następnym razem zacisnąć język za zębami.
jeśli chodzi o sprawy uczelniane, to dzień nie taki zły jakim go malowano wcześniej. wykład z tk jak zwykle interesujący. mowa w dalszym ciągu o systemach wieloprocesorowych. jednak trzeba mieć łeb, żeby takie dziwy wymyślić. chojnacki szybko zleciał, ponieważ tradycyjnie notowałem prawie każde jego słowo. dobry sposób na przetrwanie „nudnych”
wykładów. z tk nie było wejściówki, czego w sumie się spodziewałem. ćwiczenie ciekawe. mieszko wzniósł się na wyżyny swojego umysłu :) a reggi i magda na prawdę są zabawni :))))
w domku tradycyjnie już, godzinna kimka, potem mały netsurfing i zadania z fizy. nie czaję maxwella od zadań z prądem zmiennym. mam nadzieję, że ich nie będzie. muzycznie ostatnio strasznie spokojnie i cicho. rządzą ambienty.

the dead texan – aegina airlines

!!!no i od dzisiaj mamy uniwersytet!!!


21 listopada 2006

again

dzień z rodzaju: lepiej żeby się nie wydarzył. zjebanie od samego rana. natłok myśli w baniaku. walka samego ze sobą. izolacja na uczelni. chciałem być sam. wszystko potęgowane kwasem w domu. jak ma być tak codziennie, to ja dziękuję. albo awantura, albo na drzewo pójdę. chciałbym się zamknąć w kapsułce, w której byłbym sam w czterech ścianach. bym się wówczas niczym i nikim nie martwił. bo czyż można martwić się gołymi ścianami?
jedyną rozsądną opcją by było przespać dzisiejszy dzień do końca. to też przecież niemożliwe, bo tk i fiza. steinbecka chciałbym dokończyć. też chuj.







spać idę... 

20 listopada 2006

zapierdol

nie mam czasu by cokolwiek napisać, więc fota tematyczna:

18 listopada 2006

dwieście wyskoczyło :)

wstałem dzisiaj zgodnie z planem kilka minut przed jedenastą. czterdzieści minut później byłem już przed bankomatem by odebrać pierwsze w życiu pieniądze z tegoż tajemniczego urządzenia. oczywiście sam bym się zestresował, więc czuwała nade mną bratnia duszyczka :) miłe, że się uczysz i jeszcze dostajesz za to kasę. warto czasem posiedzieć dłużej nad projektem by coś poprawić, mieć satysfakcję, a nawet jak widać finansowe bonusy. poszliśmy potem z pyłkiem do jego zapylonego gniazdka. musiałem przeżyć małą sesję aparatem, która miała niby służyć rozpoznaniu sprzętu. jakoś po jej zakończeniu moja wiedza o nim się nie powiększyła ;p miałem jechać do mediamarkt po akumulatorki. miałem. wracając do domu zadumałem się nad lekko zamgloną rzeczywistością uwieczniając ją na kilku fotach. muzycznie panuje dzisiaj roy montgomery i pochodne.

dissolve – presume too far

popołudnie spędzę nad wnioskami symulacji oraz zadaniami z fizy. wieczorem jest opcja by wyjść na miasto. raczej z niej skorzystam. piwa chcę pić.

roy montgomery – the soul quietens 


17 listopada 2006

lajw przez f czy v?

nie mam czasu pisać i nie ma o czym pisać, ponieważ zaczął się okres harówy. niestety zanosi się na to, że będzie jeszcze większa. pierwszy raz w tym semestrze obawiam się, iż nie dam rady. mam nadzieję, że będzie dobrze. pozytywny jest fakt braku niechęci do nauki oraz wysypiania się. mimo to nie obywa się bez kawy na uczelni, która tak dobrze tam smakuje. tak bardzo bym chciał wyjść na rower, pojechać gdzieś gdzie jest wzgórze i robić zdjęcia. przebywać tam cały dzień i fotografować krajobraz we wszystkich jego porach. boję się, że mija właśnie ostatnia okazja na taką chwilę w tym roku. zapewne przepadnie, ponieważ jest za dużo roboty. za dużo.

interpol – nyc

filozofia ostatnich dni to żyć z dnia na dzień i również cieszyć się z małych rzeczy, jakichś pierdółek. taka filozofia wydaje się być najlepsza, bo jest pewne i nikt mnie nie przekona do innej, że wszytko się kończy. za chuja nie ma co być czegokolwiek pewnym. gówno warte są jakiekolwiek plany, założenia co do przyszłości. przecież zawsze ktoś może ci zjebać życie, a ty możesz komuś. najgorzej jest wtedy, kiedy masz świadomość tego drugiego. świadomość, która przerodzona w czyn może przynieść jakąś ulgę, najczęściej chwilową. przecież samemu też można sobie zjebać życie. ogólny wniosek wywodów jest taki, że z góry zostało założone, że życie jest zjebane. męczymy się tylko nawzajem i każdy sam ze sobą. wygrywa ten, kto najdłużej wytrzyma walkę. a może nie wygrywa? może wtedy jest przegranym? może warto przegrać?

interpol – hands away

13 listopada 2006

i dalej i dalej i dalej i dalej i dalej i dalej...

zaczął się tydzień, który jak jeszcze wczoraj się wydawało miał rozpocząć tak przykry okres. dzień był jednak na prawdę miły, obfitował w wiele śmiechu, co się udzieliło nawet irkowi od sieci. na wykładzie próbowałem się skupić na tym co mówi profesor, jednak odpływałem co kilka minut. trochę szkoda, ponieważ omawiał wydaje mi się ważne i ciekawe zagadnienia. krążyły pogłoski o wejściówce z vhdla, ale okazało się, że nawet nie mieliśmy okazji zobaczyć się z panem saganowskim. jaaaka szkoda. zjedliśmy więc sobie po bułeczce i pojechaliśmy do domów. tradycyjnie już, zapodałem godzinnego kimacza. zjadłem obiad i zabrałem się za assemblera. myślałem, że będzie gorzej. z romanem rozkminiliśmy mniej więcej o co kaman. niestety zabrakło czasu na dokończenie sprawozdania, ponieważ trzeba było się przygotować na fizę. w między czasie dostałem mejla od agito, że mój aparacik przekochany jest już w drodze i jutro będę miał sposobność się nim bawić. sesese :) jutro tradycyjnie wtorkowy hardkor, czyli pół doby po za domem ze świadomością, że zostało dokończenie tk. bez kaw się nie obędzie. dlatego uciekam wcześnie do wyrka. dobranoc wszystkim.

the durutti column – requiem again

12 listopada 2006

... a kiedy się ma w domu czterysta funtów fasoli, można się nie bać głodu. inne produkty, jak na przykład cukier, pomidory, pieprz, kawa, ryba czy mięso zjawiały się w sposób cudowny za wstawiennictwem Niepokalanej lub dzięki sprytowi czy przemyślności Teresiny, natomiast fasola była zawsze. a mając fasolę, człowiek jest bezpieczny. fasola to dach nad żołądkiem. fasola to ciepły płaszcz, który chroni przed ekonomicznym zimnem. ... 

11 listopada 2006

20 go to 10 #F-A

siedzę piszę nie działa skubię siedzę piszę nie działa skubię skubię nie działa skubię piszę skubię skubię piszę nie działa skubię skubię kawa

beef terminal – daisyscience
beef terminal – levelheadsuffer

zimno mi w palce u nóg i rąk. w te pierwsze zawsze jest mi zimno. te drugie marzną skazane na kilkugodzinne uderzanie w klawisze. jednak jest to przyjemne zimno. zimno którym nie muszę się przejmować. towarzyszy ono mi cały dzień. nie jestem sam. jestem z zimnem.

beef terminal – for the sullen lass
beef terminal – for the sullen lass
beef terminal – for the sullen lass

już nie skubię. już nie będę skubać, bo po co. tylko szpeci. beef terminal słucham. długo będę jeszcze słuchać, bo po co co inne słuchać. może jak się zmieni pogoda. tylko wtedy może coś się zmienić. została mi tylko uczelnia . mam czas teraz tylko dla niej. jak dostanę aparat, to jeszcze dla niego będę miał czas. nigdy więcej tak się nie czuć...





a może będę się czuł tak zawsze???





















wtedy nie ma po co żyć.

10 listopada 2006

.






nie

        





                                     ma




                                                                    mnie




                                                                                                     już



                                                                                                                                                  

.........................................................................................................................
fsafdasfhaohgpasgn;anvfa;njdfc;ati hqwe4hof[[asnjkfsafkljhsakfhdja
hdfjklahjfkldhasgdfsa[ fdsafn[asn[dsjfkdl♫ windy&carl – depthsfdjd
[qjrfdshffdaskfghdaksfhldjalhfjkdhaskjbulinadfsa asfdssklhjdsajhhjh
uuofhsafsajlhfhbnpFfdsajlfdjużnfdsa[ifdjanofdasjofniefdsaojkfdsalma.
fgfsdgfsagf♫ coastal – so closegsadfjlhaslhdkurwamaćjapierdolelaf
hdf ♫ william basinski – d|p 3fsdafdasodpierdolićsięnioednieżyćfda
sihfdaspfhddlpahfuckdasdsadshakhjakdługowytrzymamklatyjdsdas

09 listopada 2006

pesky

wszystko co raz bardziej zaczyna mnie wkurzać. najchętniej chciałbym być sam(sami) cały czas. sam na całym świecie. nie słyszałbym wówczas co chwila głupich pytań, odgłosów z kuchni, telewizora za ścianą. irytują mnie miliony pytań zadawanych przez wszystkich codziennie. skoro wykładowca, czy ćwiczeniowiec coś zadaje, to tak trudno to zapamiętać?!? ludzie zapisujcie sobie co macie do zrobienia albo cokolwiek! nie czaję jak można codziennie się pytać co jest na jutro, na pojutrze, kurwa na za dziesięć lat.
dzisiaj wyjaśniła się kwestia stypendium. 270 zł na miesiąc. pozytywnie. zgodnie z planem, po upewnieniu się, że będzie kasa, zabrałem się za wybór aparatu. dużo tego cholerstwa. w oko wpadł mi ‘Panasonic Lumix DMC-LZ5’. po małych konsultacjach z kilkoma osobami postanowiłem go zamówić w promocyjnej cenie 842zł + pamięć 512MB za 45zł. czekam na niego z niecierpliwością. cała reszta stypy na wakacje.
jeśli chodzi o muzykę, to ostatnio wzięło mnie na rozmyte klimaty typu: flying saucer attack, slowdive, robin guthrie, july skies. kładę się i odpływam. czuję się wtedy jakbym był owinięty muzyką, a nie kocem. P wkręcił mnie w the durutti column. 'LC' jest genialne. też rozmyte.

 the durutti column – sketch for dawn ii
 the durutti column – never known
 flying saucer attack – islands
 paatos – tea

wieczorem idziemy na koncert do mózga. bruno schulz i george dorn screams madzi. oby było rozmyto...

07 listopada 2006

ja wiem co jest

zaczął się znowu okres wyścigu z terminami, zaliczeniami i kolokwiami. staram się spełniać wakacyjne założenie, które mówiło żeby tej gonitwy nie przegrać. dostałem dzisiaj 5 za sprawozdanie z układów. cieszę się. naprawdę się cieszę. niestety znowu nakłada się wiele spraw w krótkim okresie czasu. do wtorku muszę zrobić 2 sprawozdania i projekt. najgorsze, że jestem ciągle zmęczony. kawa nie pomaga. przychodzę do domu i padam na wyro. ponadto niby mam zapał do nauki, ale przerywany jest on chwilami totalnej niechęci do robienia czegokolwiek. wygląda to mniej więcej tak, jakbym miał okres. co chwila zmiany nastrojów. od euforycznej zwały, przez totalny wkurw do łez w oczach. są chwile takie, że gdy ktoś do mnie podejdzie najchętniej powiedziałbym mu spierdalaj. ale są też takie, że pragnę by było jak najwięcej ludzi dookoła. sajgon w bani. najważniejsze nie zwariować...

patryk_t – farewell (reprise)
patryk_t – farewell (reprise)
patryk_t – farewell (reprise)
patryk_t – farewell (reprise)
patryk_t – farewell (reprise)
patryk_t – farewell (reprise)

06 listopada 2006

sleepless nights

ostatnio mam problemy z zasypianiem. dzisiaj spałem 4 godziny mimo, że położyłem się o 23. cały czas o czymś myślę. gnębią mnie różne sprawy i atakują akurat wtedy, kiedy powinny być mi obojętne. co chwila przerzucam się z boku na bok z nadzieją, że tak będzie lepiej. niestety zawsze mnie coś uwiera, czy to szyja boli, czy to do palca nie dopływa krew. najgorsza jest cisza. od kilku lat mam problem z gwizdem w uszach. gdy jest idealnie cicho staje się on nieznośnie głośny. jak tu wtedy zasnąć. latem mam okno otwarte, więc słyszę samochody. zimą natomiast porażka. tylko gwizd... lubię spać na działce, ponieważ nad uchem brzęczy mi lodówka.
innym problemem jest to, że chwyciła mnie kiedyś schiza, żeby złapać moment zaśnięcia. kurwa absurd. więc jak kładę się spać i o tym pomyślę, to wiem że mam co najmniej godzinę z głowy. nie dość, że ja się męczę, to na dodatek matka na łóżku obok co chwila się kręci. tak. śpię w pokoju z mamą, bo ojciec chrapie a, że mamy 2 pokoje to nie da rady inaczej. najchętniej bym spał na balkonie. z powodu mamy nie mogę zostawić kompa włączonego ani muzyki bo natomiast, to jej przeszkadza.

landing – breathing

05 listopada 2006

.........................................................

dzisiaj była ostatnia okazja żeby pospać. wykorzystałem ją śniąc prawie do 12. na śniadanie tak lubiana przeze mnie kaszka manna z cukrem i cynamonem. potem Motylek pokazała mi kilka blogów i fotologów które wczoraj wywęszyła w sieci. naprawdę fajne. za oknem co 10 minut inna pogoda. czyste niebo nagle przykrywane przez szybko pędzące nisko nad blokami granatowo-szare chmury. totalna zawierucha, wszędzie latające liście, grad uderzający o mój parapet tworzył autechre za oknem. pogoda taka sprawiła, że byłem dzisiaj bardziej aktywny niż wczoraj. dokończyłem notatki z rydzewskiego, zajrzałem w zadania z fizyki, przetłumaczyłem tekst. to i tak mało, ale czas wyjść z letargu, ponieważ znowu zacznie się sajgon. dosyyyyć lenistwa. wieczorem poszedłem na mszę w czasie której przygrywa już spory zespół: 3 gitary, skrzypce i tamtam. w końcu nie zmarzłem. ubrałem się w sweter, obwiązałem szalikiem, założyłem kaptur. w nowej kurtce nie czuję w ogóle wiatru. taki zawinięty wracałem do domu i patrzyłem jak w świetle księżyca pędziły nisko chmury.

 stafrænn hákon – rafmagn



i myślę.           bardzo dużo myślę

04 listopada 2006

quiet city

nie otworzyłem dzisiaj oczu. cały dzień jakby były zamknięte. pół sen, pół jawa. za oknem niesamowicie ponuro. niebo chciało się wypłakać, ale nie było w stanie. nie mogło się zdecydować czy płakać deszczem, czy śniegiem. z każdą godziną robiło się co raz bardziej szaro i mgliście. podobnie ja się czułem. totalna niemoc, niechęć do robienia czegokolwiek. w głośnikach pan∙american. jęcząca trąbka w both ends fixed ratuje mnie przed zaśnięciem .............................. the river made no sound .............................. o tak .................................................. teraz na pewno zasnę ...................... tego chcę.................................................. wczoraj zasypiałem przy tourmaline ............................................... nie pierwszy raz ...................................................................... tak .......................................................... tak ciepło mi ................................ blisko ............................................ wszędzie czerowno ........................... wszyscy tak daleko .......................................... świat zamknięty w kapsułce ...............................

03 listopada 2006

dzy :)

kolejny dzień spędzony na robieniu niczego, co nie bardzo mnie satysfakcjonuje. w ciągu długiego weekendu zrobiłem 3 strony sprawozdania i policzyłem 7 zadań z 40stu. szał. dzisiaj jednak ktoś obchodził swoje małe święto :) powędrowałem więc do tego kogoś z rana, żeby mu przypadkiem nie było smutno :) gdy wróciłem do domu złapała mnie totalna zamuła, którą ograniczyłem nieco kawą. mięcho wpadł po pesa i swojego xxxmatlaba. popołudnie spędzone głównie na klikaniu myszką i słuchaniu muzyki. wieczorem zrobiło się na prawdę nudno. oczywiście mógłbym czytać rydzewskiego, fizykę, robić sprawozdanie czy też cokolwiek innego konstruktywnego. totalnie nic mi się nie chce z tych rzeczy. obejrzałem więc ‘umbilical brothers’, parę klipów na youtube, a teraz rozpływam przy takk. branoc.

sigur ros - glosoli

02 listopada 2006

tera to mi może...być zimno

pobudka o 10. poganiany przez ojca, pół godziny później w autobusie. do wiślanej sardynkowato, jeden przystanek przystępnie. kurtek dużo, za dużo; ale była ta jedna, jedyna. z oszą spacer na wiślaną. wspomnienia, miłe wspomnienia. szkoda, że nie mam już dziadków. nie ma tych obiadów, przyciśnięcia do piersi, dwóch złotych, świąt, uśmiechu na ich twarzy...
pomodliłem się i ruszyłem do tesko. tam szampon i to. to było za małe. po tesko powęszyłem tu i tam. jest to. w domu miał być obiad, ale zostałem porwany przez Motylka. pofrunęliśmy tam gdzie drzewa, słońce, cisza i tylko my. siedziałem tam niedawno, ale sam. śmiechy chichy. obiad zjadłem z 3godzinnym opóźnieniem. panga to dobra ryba.

patryk_t – they deceived me

miał być drugi cmentarz, był fordon i blady. czemu kuźwa ten fordon jest tak daleko?!?! jak zwykle była zwała, radiohead, zwała, lost był i zwała. a i huahuahua było. nie zapomnę już. widzę, że niedostępny. miałem wrócić na wspolną, wyjechałem po. w 69 spotkałem remasa. opowiedział co tam u niego i u innych.

thom yorke – analyse
thom yorke – harrowdown hill
thom yorke – harrowdown hill
thom yorke – harrowdown hill

[lahead]
ty dym ty dym dym ty dym ty dym dym
[Buli]
skad wiesz?
[lahead]
co wiem?
[Buli]
nie wiem
[lahead]
sie wie :)

01 listopada 2006

wszystkich świętych

lubię klimat tego dnia. to skupienie, ta zaduma, te lampki na grobach oraz to że wypada on jesienią. dzisiaj jednak było inaczej. nie mam kurtki, nie było wojaży po cmentarzach. ponadto zniechęciła mnie wizja sardynkowania w 69.

labradford – v

zrobiłem 5 zadań z analizy wektorowej. dzięki radek. 5, bo po policzeniu piątego nie chciało mi się zacząć szóstego. nic mi się nie chciało. pomyślałem o kąpieli, jednak Motylek nie pozwolił mi za długo dumać. pół godziny i byłem na wyżynach. wieczór spędzony na naszym ulubionym zamulaniu, nic nie robieniu. miło :)