21 listopada 2006

again

dzień z rodzaju: lepiej żeby się nie wydarzył. zjebanie od samego rana. natłok myśli w baniaku. walka samego ze sobą. izolacja na uczelni. chciałem być sam. wszystko potęgowane kwasem w domu. jak ma być tak codziennie, to ja dziękuję. albo awantura, albo na drzewo pójdę. chciałbym się zamknąć w kapsułce, w której byłbym sam w czterech ścianach. bym się wówczas niczym i nikim nie martwił. bo czyż można martwić się gołymi ścianami?
jedyną rozsądną opcją by było przespać dzisiejszy dzień do końca. to też przecież niemożliwe, bo tk i fiza. steinbecka chciałbym dokończyć. też chuj.







spać idę...