31 maja 2007

fcuk it :)

no i zaczęła się już na dobre nauka do zaliczeń. wcześniej światłowody, dzisiaj systemy telekomutacyjne. tych drugich uczę się z prezentacji wykładowej, którą uważam za najlepiej zrobioną na tych studiach. mnóstwo informacji zgromadzonych w zwięzły, konkretny i przyswajalny sposób. tematyka mega ciekawa, taka z którą planuje związać swoją przyszłość poczynając od wybranej przeze mnie specjalizacji. stwierdzam, że najwyższy czas zacząć się interesować własnym rozwojem wiedzy. własnym w sensie indywidualnie, po za programem uczelni. obrałem plan polegający na poczytaniu w trakcie wakacji o sieciach telekomunikacyjnych, by przystąpić do nowego semestru z podstawowym chociaż obyciem w temacie. ponadto przydałoby się opanować chociaż podstawy php, toolboxy do przetwarzania dźwięku i obrazu w matlabie, środowisko buildera oraz jako taką orientację w uml-u. wszedłem dzisiaj na stronę sprintu, firmy zajmującej się projektowaniem sieci, do działu gdzie były oferty pracy. w wymaganiach wypisana oczywiście umiejętność programowania w wyżej wymienionych środowiskach i językach. mam nadzieję, że nie skończy się na słomianym zapale. dotychczas przeważnie tak było...

epic45 – you said nothing

a slivka miała dzisiaj fajną koszulkę :)))


30 maja 2007

misja MALBORK

miał być dzisiaj długi i nużący dzień w całości spędzony na uczelni. zaczęło się zgodnie z planem porannym wykładem, na którym dowiedzieliśmy się o tematyce zaliczeniowych programów: kodowanie, modulacja, symulacja systemów transmisji danych, czy też zabawa z przetwarzaniem obrazu. póki co, nie mam swojego faworyta. po wykładzie okazało się, że nie ma angielskiego, bo trzeba popilnować pieska. w takim układzie zdecydowaliśmy darować sobie matę dyskretną i pojechaliśmy do miasta. tam zdjęciowanie zabytków, budynku uczelni na bernardyńskim i w ogóle naszego pięknego miasta. tak tak, powoli można zaczynać o nim mówić w ten sposób, a to z tego powodu, że zaczęto w końcu o nie dbać! jest zdecydowanie czyściej niż kilka lat temu, wszędzie rośnie piękna zieleń, nad kanałem zbudowano stylowe mostki, a miasto jest pełne rusztowań renowacyjnych i wielu nowych budowlanych inicjatyw. liczę na to, że oprócz upiększania jego wyglądu, zostaną poszerzone oferty kulturalne. póki co, ciężko znaleźć miejsce gdzie można posłuchać innej muzyki niż klubowej, a już w ogóle nie ma mowy o posiedzeniu przy piwku czy kawie i rozpływaniu się przy ambientach i gitarowych rozmytościach. ciekawych koncertów też jak na lekarstwo, mało alternatywy. dobra ale dosyć już narzekania, bo miało być pozytywnie o bydgoszczy :) tak więc po spacerze wpad do mnie na amerykankę i znowu jazda matrixem na laborki z tk. tradycyjnie nie zrobiłem za wiele, lecz w odróżnieniu od kilku ostatnich zajęć użyłem klawiatury :) po powrocie do domu, mały leżajsk, a wieczorem zamiar czytania o światłowodach.

slowdive – ballad of sister sue
slowdive – 40 days



29 maja 2007

i jest...



otwarte szeroko okno. pochłaniam chłód...

july skies - garden constellations
below the sea - ombrages en morceaux

28 maja 2007

no storm

miniony weekend zweryfikował nieco plany w kwestii zaliczeń. upalna pogoda oraz przedłużona impreza w solcu wykluły we mnie niechęć do uczenia się na światłowody. postanowiłem je zdawać w pierwszym terminie – 14 czerwca. nie zmienia mojego zdania fakt, że zalka z teletransmisji odbędzie się 18 czerwca, w przeddzień systemów cyfrowych. z powyższego wynika, że „sesja” w tym roku będzie nadzwyczaj krótka i intensywna, gdyż w ciągu tygodnia odbędą się trzy zaliczenia oraz egzamin. myślę, że jest to dobre rozwiązanie po doświadczeniach sprzed pół roku, kiedy to trwała prawie dwa miesiące. plusem jest też stosunkowo długi okres czasu na naukę liczący dwa tygodnie. dodatkowo pozytywnie mnie nastraja myśl, że już za niecały miesiąc wakacje, czyli: góry, morze, piecki, łowicz, tour de france, rower... ah! już się rozmarzyłem...

maeror tri – nos tel venko

poważnym aspektem który ostatnimi czasy mi dokucza jest pogoda. najczęściej otwieraną przeze mnie stroną (gorąco ją polecam: http://www.imgw.pl/wl/internet/zz/pogoda/burze.html) jest mapa burz w polsce. każdego dnia budzę się z nadzieją, że spadnie deszcz i zrobi się chłodniej. burze są, tyle że wszędzie, tylko nie tutaj. w tym roku wyjątkowo omijają moje miasto. na onecie napisali dzisiaj, że czerwiec będzie jeszcze bardziej upalny niż maj. w drugiej jego połowie temperatura ma dochodzić do 34 stopni. powoli zaczynam myśleć o wyprowadzce pod namiot gdzieś nad jezioro do piecek, bo bez wody to ja raczej nie przeżyję...

porn sword tobacco – pinkys
tim hecker – rainbow blood

póki co, wracam do światłowodów wachlując się tekturową kartką...

27 maja 2007

solec-grill









więcej w kompocie

25 maja 2007

upalnie

dzisiaj po raz pierwszy chwyciliśmy za książki w związku ze zbliżającymi się zaliczeniami, a dokładnie rozliczeniem ze światłowodów. zgodnie z planem uczyliśmy się na powietrzu, jednak nie nad kanałem bydgoskim, a w myślęcinku. znaleźliśmy zacienione miejsce przy stawie, rozłożyliśmy śpiwór na którym legliśmy swoimi dupskami. założeniem całej akcji była myśl, że na powietrzu uczy się lepiej, że łatwiej się skupić, że świeże powietrze, itp. tak na prawdę wszystko było dziś na opak. po pierwsze niemiłosierny upał dochodzący do 31 w cieniu, a co za tym idzie brak powietrza, duchota nie pozwalająca się skupić. po drugie niewygoda. a to nie ma oparcia, a to korzeń uwiera w tyłek, a to ścierpła ręka. jednym słowem, uczyć to najlepiej jest się w domu.

off the sky – beneath the ice shelf


23 maja 2007

patrzę i patrzę...

po raz pierwszy od dawien dawna poszedłem na środowy wykład. okazuje się, że zaliczenie z transmisji danych i zastosowania komputerów będzie to samo i przyjmie postać napisania programu o tematyce prezentowanej na wykładach. lepsze to niż, akcje jakie miały miejsce na trzecim semestrze. na angielskim dostaliśmy w końcu swoje prace. nie że się chwalę, ale pięć dostałem... no z minusem... ale przecież pięć. w trakcie okna miało być latanie po zakładach w celu liczenia krzeseł, tablic i innych tego typu szpargałów. okazało się jednak, że wszystko to już jest spisane i zostanie nam jutro udostępnione w dziale obiektów utp. nie powiem, ale załatwianie tego typu spraw idzie nam nieźle. dzięki temu jest znacznie mniej pracy... na tk móżdżyłem nad algorytmem woltomierza. coś tam wymyśliłem, ale pan powiedział, że można jeszcze lepiej. zamieszał mi nieziemsko w głowie. dopiero po pół godziny zczaiłem o co mu chodzi. ciężko będzie napisać ten program w perspektywie nadchodzących zaliczeń (czytać braku czasu). powrót do domu bardzo wesoły. w takimże nastroju powędrowałem po mleko do tesko. ludzie się dziwnie na mnie patrzeli...





songs of green pheasant – knulp
songs of green pheasant – pink by white

21 maja 2007

let sing for rain!

cisza przed burzą. dzisiaj prawdopodobnie ostatni wolny dzień od spraw uczelnianych. mieliśmy się w końcu zabrać wieczorem za projekt z pk. weźmiemy się jutro. rano było spotkanie odnośnie wyboru specjalizacji. prezentacja wszystkich czterech nie zmieniła mojego zdania. zapisałem się na teletransmisję (a dokładnie: systemy i sieci komunikacji cyfrowej) i mam wielką nadzieję, że na niej dokończę te studia oraz zwiążę z tym kierunkiem swoją przyszłość zawodową. jest oczywiście wiele innych rzeczy które bym chciał robić, ale ta jest najbardziej realna do spełnienia, tym bardziej że studia mnie ukierunkowują w tę stronę. radek podał dzisiaj terminy kilku zaliczeń. powoli zaczynam czuć oddech ‘sesji’ na plecach. w apostrofach, bo jako takiej sesji w tym semestrze nie ma. prawdopodobnie już w ten weekend trzeba będzie nauczyć się światłowodów. później zanosi się na zaliczenie co kilka dni.

slowdive – altogether

po za tym, to męczę się strasznie. powodem tego są upały. dopiero drugi dzień, a ja już umieram. praktycznie cały czas mokry, gdy przebywam na dworzu. na dodatek duszno, nie ma czym oddychać. wiatr nie pomaga, bo albo go praktycznie nie ma, albo jest gorętszy niż żar płynący ze słońca. jutro rzekomo ma być burza. czekam na nią jak na zbawienie. jak dobrze, że jutro na ósmą rano...

robin guthrie - monument

19 maja 2007

znów rozmyto

wieczorem wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy do myślęcinka z nadzieją obejrzenia tam zachodu słońca. po przyjeździe słońce okazało się być jeszcze na tyle wysoko, by przejść się do ogrodu botanicznego. od ostatniej w nim wizyty zazieleniło się niemiłosiernie. niestety znowu nie mieliśmy okazji zobaczyć uruchomionego wodospadu. działa on w weekendy do godziny 18stej. zachód zaplanowaliśmy obejrzeć ze szczytu górki na której jest wyciąg narciarski. okazało się jednak, że słońce nie zachodzi o tej porze roku w zasięgu panoramy ze wzniesienia, więc zostaliśmy zmuszeni do zmiany punktu obserwacyjnego. wsiedliśmy w auto i udaliśmy się przez osielsko do żołędowa. tam stanęliśmy w polu budząc nie lada atrakcję dla bawiących się niedaleko dzieci.





ślivka zwróciła uwagę na fakt, że okoliczni ludzie nie interesowali się zachodem słońca, ponieważ mają go na co dzień, nie zwracając zatem na niego uwagi. ja myślę jednak, że zależność ta tkwi głęboko w człowieku, w jego usposobieniu. przecież całą wiosnę i lato mamy zielone liście na drzewach. jesienią przybierają one barwy żółto-brązowe. pojawia się mgła, deszczowe i ponure dni. zimą zasypuje nas śnieg, dręczy uporczywy mróz. przecież nad naszymi głowami jest to samo błękitne niebo, sunące na nim chmury, miliony takich samych gwiazd. wszystko to otacza nas niezmiennie przez całe życie. mimo to, że mam to na co dzień, potrafię się cieszyć z piękna przyrody, kontemplować jej przemiany między stanami wspomnianymi wyżej. jest tak wiele ludzi którzy tego nie dostrzegają. ludzi zagubionych w betonowych murach, ‘zamkniętych’ w czterech ścianach miejskiego życia. osobiście im współczuje, że nie odczuwają tego co ja, spoglądając w niebo, widząc zmieniające się kolory świata w trakcie zachodu, czy też wschodu słońca, zieleniejącą się trawę po deszczu, obserwując zimą drzewa bez liści, których gałęzie tworzą skomplikowaną strukturę niczym układ krwionośny człowieka. czyż właśnie w tym nie jest prawdziwe, niezawodne piękno? w naturze?

slowdive – waves
auburn lull – early evening reverie

18 maja 2007

juwenalia - dzień 3.

trzeci, ostatni dla mnie dzień zabawy na juwenaliach. tym razem bezalkoholowo, bez hulaków. obecni na trzech koncertach: dubska, jamal oraz piersi. początkowo strasznie mało ludzi, na ostatnim występie już więcej. kukiz wygłupiał się na scenie bardziej niż skiba w środę. koncert nawet spoko, dużo hiciorów.




więcej w kompocie

17 maja 2007

juwenalia - dzień 2.

mój pierwszy ‘bal rzymski’ w życiu. powiem jedno – było zajebiście!!! podobnie jak wczoraj dużo ludzi i znajomych. ale po kolei. dotarliśmy na miejsce o 20:30. na peronie totalne pustki, więcej ochroniarzy niż studentów. gatka z jednym o to po ile wjazd i co można wnieść. okazało się, że niewiele, mianowicie pysie w plastikowej butelce :) poszliśmy zatem do auta gdzie ślivka je poprzelewała, ja w tym czasie wypiłem piwo. po kilkunastu minutach byli z nami już: radek, karol i skinner. przeparkowaliśmy auto pod kamery, gdzie popijaliśmy kolejne piwka. nawinął się marek, który wykorzystał swoją moc oraz władzę wpuszczając nas na bal za darmo. wielkie dzięki mareczku!!! dzięki również za darmowe kiełbachy z grilla!!! na holu zgodnie z zapowiedziami dwie sceny: główna – z hiciorami, boczna – na niej bardziej łamane bity. do końca imprezy już tylko taniec, szwędanie się po balowym terenie, gadanie ze znajomymi. zrobiłem też dobry uczynek, gdyż jedna pani się uśmiechnęła, mimo że chyba nienajlepiej się bawiła. pozdrawiam ją :) 

roy montgomery - in our own time

była również ekipa z solca w tym mareczek, który powiedział, że ma zamiar zorganizować w najbliższym (no może trochę dalszym) czasie ognisko jak za starych lat. poprosił mnie o reklamę tejże inicjatywy oraz o zaproszenie ludzi z klasy licealnej. więc w jego imieniu zapraszam :))))











więcej w kompocie

16 maja 2007

juwenalia - dzień 1.

zajebista impreza. wspaniały koncert (o big cyc mowa). mnóstwo ludzi, dużo znajomych. a przebiegało to tak:

najpierw rozeznanie w terenie, czekanie na znajomych. przygrywał w tym czasie reaggowy paraliż band:

nawinęła się dominika z liceum:

słonko zaczęło zachodzić...

...na scenę wstąpili boysi...

...a przed sceną zjawiło się więcej znajomych

później już do końca zabawa przy big cycu...






więcej zdjęć w kompocie

14 maja 2007

burza

dzisiejszej nocy...






almoost nothing, almoooost nothing

dziś zdecydowanie najcieplejszy dzień roku. gorąco, parno, żar płynący od słońca. wszystko to czego nienawidzę. mimo to większy okres czasu na uczelni spędzony na czekaniu przed novum. najpierw na spotkanie projektowe, potem - wykłady. z romanem zmobilizowaliśmy się bardzo do układania algorytmu. juwenalia w tym roku podobnie jak przed rokiem i dwa lata temu zapewne spędzę nad czym innym niż zabawą. liczę na to, że do niedzieli uda nam się uporać z problemem. najgorsza jest kwestia mnóstwa poprawek, które zapewne trzeba będzie zrobić. zostanie niestety na to mniej czasu z powodu zbliżających się nieubłagalnie terminów zaliczeń.
okazało się nie być dzisiaj wykładu z teletransmisji. w zamian za to obiecywane od tygodnia spotkanie z duńczykiem. za wiele nie zrozumiałem co do nas mówił, gdyż strasznie seplenił. mowa była o rozwiązaniach sieci telekomunikacyjnych stosowanych w danii. po tym wykład z telekomutacji i tradycyjnie wcześniejszy powrót do domu.

songs of green pheasant – wraith of loving
great lake swimmers – moving, shaking
great lake swimmers – i will never see the sun

po obiedzie już po raz trzeci usiadłem do maty dyskretnej, a dokładnie generowania permutacji. w środę mam referat, a nadal nie czaję tych algorytmów. jutro raczej pójdę do z że za wiele grupie nie wytłumaczę. żałość. wieczorem wkurzony tym faktem chwyciłem za nożyczki i poskracałem co nieco na głowie, w myśl upałów i komfortu jazdy na rowerze. jestem zmęczony.

13 maja 2007

spacer



marsen jules - lazy sunday funerals 02

taka sobota se

zapewne ostatni taki luźny weekend w najbliższym czasie. totalna laba, lenistwo. w południe wieeelka pizza. do wieczora leżajsk. oglądanie tv oraz włatcy móch. wieczorem spotkanie licealne. mimo bardzo nielicznego składu: slivka, blady, danzel i ja, sympatycznie. spotkanie na starym o dziewiętnastej. danzel oznajmia, że się spóźni godzinkę. z bladym pójście więc na hamburger i gofry. potem decyzja że do route 66. tam mój brat z dziewczyną oraz grand prix. początkowo jakoś niemrawo. piwko, drugie piwko. pojawia się danzel. gatki co tam u kogo, wspomnienia z naszych wyjazdów, psychologiczne zagadki bladego przekraczające bariery wszechczegokolwiek, plany na wakacje. powrót ostatnimi autobusami. stwierdzam, że miło czasem spotkać się w mniejszym składzie.

roy montgomery – jaguar meets snake


11 maja 2007

plan lekcji - miting 1.

dzisiaj odbyło się u mnie pierwsze spotkanie projektowe dotyczące układania planu lekcji. na świecie nie powstał jeszcze algorytm realizujący ten problem perfekcyjnie, więc my chcemy być pierwsi. dżołk :) na początku spotkania mnóstwo pomysłów, przekrzykiwanie się, dopatrywanie się błędów w metodach które proponujemy. najpierw stworzyliśmy model planu, czyli jak ma być reprezentowany w programie, następnie stworzyliśmy struktury informacji niezbędne do jego układania, po czym kolejkę priorytetową przedmiotów oraz zaczątek algorytmu. ta ostatnia część przebiegała najbardziej burzliwie. co chwila nowe pomysły i jeszcze więcej pojawiających się problemów oraz kwestii które przeoczyliśmy. w sumie ponad sześć godzin móżdżenia przerywanego skeczami halamy. ponadto miała miejsce pierwsza burza w tym roku.

wstępna wersja algorytmu: :)







eluvium - the well-meaning professor
marsen jules - datura

09 maja 2007

dyzgajz

ostatnie dni przeminęły bez jakichkolwiek nadzwyczajnych wydarzeń oraz uniesień. schemat ich przebiegu taki sam: rano wykłady, po południu setki kilometrów w cyma oraz w tym czasie - wkuwanie słówek, wieczorem kontemplacja muzyki. wpadłem na jegomościa zwanego martin juhls. wydaje on pod wieloma aliasami, m.in. krill.minima, ja jednak nadziałem się na marsen jules. bardzo bardzo podchodzi mi jego twórczość. najkrócej można to nazwać jako modern classic ambient, połączenie stars of the lid z off the sky. polecam albumy: herbstlaub oraz yara. po za tym umieram z natłoku emocji w trakcie słuchania talk amongst the trees, eluvium.

maeror tri - pandere
bowery electric – out of phase

dzisiajszego dnia był typ pogody, który uwielbiam za dynamizm oraz multum kolorów jaki stwarza. wiatr, przelotne ulewy, nisko sunące nad ziemią chmury, co chwila wychodzące na krótkie momenty słońce. do tego wszechotaczająca zieleń, drzewa targane porywistymi podmuchami wiatru.

eluvium – new animals from the air
eluvium – taken





eluvium – we say goodbye to ourselves
eluvium - one

06 maja 2007

tryty tytryty

kolejny dzień wyjęty z kalendarza, stracony na robieniu niczego konstruktywnego. powoli zaczyna mnie przerażać moje lenistwo i nieróbstwo. nadchodzące dni mają to zmienić. w końcu muszę zebrać się do robienia projektów. jakby nie patrzeć obijam się najbardziej ze wszystkich ludzi w grupie. inni pracują, robią projekty, piszą programy na tk. a ja nic. siedzę przy kompie, patrzę w niebo, odganiam od siebie wszelkie obowiązki jak muchy. na jednym z ostatnich angielskich pani spytała się mnie czy pracuję. dowiedziawszy się, że nie zapytała ponownie czy mam poczucie tego aby pracować, zarabiać pieniądze. moja odpowiedź brzmiała tak samo. od tego czasu zastanawiam się czy coś jest ze mną nie tak. przecież większość ludzi na roku ma już jakieś zajęcie, chociażby dorywcze. pomimo tego że z kasą kiepsko, nie mam poczucia obowiązku zarabiania pieniędzy. tłumaczę to faktem że ostatni semestr był ciężki, nie dostarczył mi wolnego czasu, którego jest teraz tak dużo. staram się więc go wykorzystać ,,jak najlepiej’’ właśnie na zbijaniu bąków.

william basinski – d|p 4

wieczorem koncert w mózgu. w oczekiwaniu na wstęp do klubu przesiadywanie na murku przed savoyem. lubię tam przebywać i patrzeć na żałość przechodzących przede mną dziewczyn. różowe wdzianko, paski na dupie, spalona skóra i białe kozaczki tudzież kilkunastocentymetrowe obcasiki. liczę wówczas metry jakie dzielą je od potknięcia, skręcenia kostki czy też spotkania z asfaltem. po półgodzinnym oczekiwaniu na murku i godzinie prób w końcu koncert. najpierw george dorn screams. odbiór ponownie bardzo pozytywny. ciągła zmiana klimatu: od melancholii po ściany dźwięku niczym eits. po nich zespół z usa – the paper chase. dostali szanse na trzy kawałki, lecz zmarnowali ją. przedwczesne wyjście, mimo to zakończone powrotem do domu na piechtę.



maeror tri – onoskelis

włączyłem dzisiaj powyższą formację, pomimo że ich album posiadam od kilku miesięcy. reakcja na styl tej z  mount eerie – jebłem o biurko. to jest to czego mi teraz trzeba. surowy dronowy ambient. okazało się, że w wytwórni w której wydawali swoją twórczość (formacja już nie istnieje) udzielał się również uwielbiany przeze mnie aidan baker. mowa o drone records. plan na najbliższy czas, to zapoznać się z nią bliżej.

05 maja 2007

the sea swells a bit

dzień w całości przeznaczony na relaks. przed południem wybrałem się rowerem na działkę by zobaczyć postępy w jej remoncie. po powrocie z gór tradycyjnie wszystkie podjazdy wydawały mi się trzykrotnie krótsze, więc nie zmęczyłem się zbytnio. wkurzyłem się tylko nieco na remonty przy kładce pkp na zygmunta augusta. na działce pogadałem z ojcem, zrobiłem parę fotek, zjadłem delicje, po czym wsiadłem na rower w drogę powrotną. popołudniu przyszła ślivka. przejrzeliśmy zdjęcia z gór, usuwając przy tym te nieudane. nazywanie ich będzie czasochłonne, więc zostało odłożone na nieokreśloną przyszłość. wieczór spędzony głównie na słuchaniu muzyki. cały czas tkwię głęboko w ambientach. ostatnimi dni odkrywam twórczość niejakiego aidana bakera. bardzo pasują mi klimaty jakie gość prezentuje. utwory długie, kilkunastominutowe, ocierające się momentami o post-rock. nic tylko poznawać dalej, a jest tego dużo.

aidan barker – bętes noires
off the sky – cold distances to a warm place


03 maja 2007

dzień 7.

dzień wyjazdu. dłuższe spanie. pakowanie. zdanie klucza i zawezbranie numeru na przyszłość. w oczekiwaniu na autobus do bielska opalanienad potokiem w szczyrku. na dworcu w bielsku tradycyjnie: bułka z pieczarkami, bezdomny, ławka przy taksówkach, prbrpbrprbrprr, schemat z babcią, przejście do poczekalni i w końcu pociąg. wszystkie przedziały pełne, jednak my skrzętnie zamknięci na klamkę we dwójkę.









ten sam dzień inaczej

wyjazd bardzo udany. przeżyliśmy praktycznie cztery pory roku i wszystkie typy pogody. najpiękniejsza była zieleń we wszystkich jej odcieniach. przepięknie wyglądały jasnozielone, młode liście na drzewach wtopione w ciemne, iglaste świerki.

beef terminal - levelheadsuffer
beef terminal - he is right above me

02 maja 2007

dzień 6.

co się nie udało zrealizować wczoraj, zaliczyliśmy dzisiaj. kosztowało nas to jednak pobudkę już o 6:40 rano. dzisiejszego dnia podróżowaliśmy aż 8śmioma autobusami wydając na same przemieszczanie się ponad 40 zł. najpierw przez wisłę udaliśmy się do jaworzynki trzycatek skąd zielonym szlakiem pieszo na styk trzech granic: polskiej, czeskiej i słowackiej. gonieni rozkładem jazdy pks szybko wróciliśmy do trzycatka i przez istebną dwoma autobusami dotarliśmy do koniakowa, który w moim odczuciu jest najpiękniej położoną miejscowością w polsce. na koczym zamku (847m) zjedliśmy drugie śniadanie, po czym udaliśmy się na ochodzitę (895m), wzgórze w kształcie piramidy praktycznei w całości pokryte łąkami, gdzie ponad godzinę wygrzewaliśmy się na słońcu. przed pietnastą zeszliśmy na przystanek pks, skąd trzema autobusami wróciliśmy do szczyrku.

koniaków i ochodzita (895m):

trzy słupki graniczne: polski, czeski i słowacki:

widok na kamesznicę z kociego zamku:

widok na koniaków i istebną ze szczytu ochodzity:




ten sam dzień inaczej