ostatnie dwa dni spędziłem praktycznie poza domem, nie licząc nocy. w sobotę pozwoliłem sobie ponownie na dłuższą kimkę. początkowo planowałem ten dzień spędzić na robieniu niczego i zbijaniu bąków, jednak pomyślałem, że nie będzie okazji pogadać w tym roku z bladym co spowodowało, że kilkadziesiąt minut później siedziałem w autobusie na fordon. wizyta ta zweryfikowała co nieco plany na sylwestra. jest mianowicie opcja bym spędził tę noc w gdańsku. jeszcze się nie zdecydowałem, pomyślę. do domu wróciłem po siedemnastej, odczekałem aż mama przygotowuje pizzę i ruszyłem do brata, na zaległego urodzinowego browarka.
szkoda, że sączyłem go w pojedynkę, ponieważ marcin był z deczka wczorajszy :) planowałem pokazać mu ‘umbilical brothers’. okazało się, że jego cd-rom czyta jedną płytę na dziesięć, a że moja w dodatku była typu rw, więc cudu nie było. obejrzeliśmy finałową galę k1, że niby raz do roku, że niby najlepsi na niej walczyli. zapewne nigdy sam od siebie bym nie włączył kanału z takim wydarzeniem na dłużej niż jedną minutę. okazało się być ciekawe. nawet, zapewne pod wpływem browarków, zacząłem się przejmować wynikami walk :) jednak w trakcie jednego z półfinałów miało miejsce wydarzenie historyczne. mianowicie pierwszy raz z bratem ‘porozmawialiśmy’. mniej więcej coś w stylu tego, co miało miejsce ponad rok temu z sylwią. trochę się o sobie dowiedzieliśmy, trochę padło wskazówek od bardziej doświadczonego, trochę pozwałowaliśmy z różnych pierdół. tego mi było trzeba. po gali poskakaliśmy jeszcze po kanałach, dostałem papierkowego prezenta i pojechałem taryfą do domu. spać się położyłem bodajże koło drugiej.
♫
pacific uv – out in the bluedzisiaj dzwoniąca komórka obudziła mnie o 10:15. szybko się pozbierałem, ponieważ byłem z mamą umówiony na wyjście na giełdę w celu wymiany czapki. no cóż. ta którą wybrałem nie jest szczytem moich marzeń, ale najważniejsze żeby było ciepło w uszy. po giełdzie poszedłem do sylwii wymienić się prezentami. nie wiem czemu mój, wywołał wybuch śmiechu :)))) z pewnością oba są bardzo praktyczne. obejrzeliśmy film o reniferze i zaklątwionym pseudomikołaju. leciał też western. w ogóle śmieszne rzeczy, bo dzisiejszego dnia nie wiadomo z jakiej przyczyny, padł windows dwóm osobom. no śmieszne rzeczy na prawdę.
o piętnastej byłem już w domku, by godzinę później zasiąść do wigilijnego stołu w składzie osób pięć: mama, ojciec, brat, wuja heniu no i ja. było na prawdę zabawnie, zapewne z powodu lejącej się co kilka minut do kieliszków nalewki ze śliwek. wigilia jakże inna od tej zeszłorocznej. bez kwasów, przemilczeń, omijających spojrzeń. tradycyjnie zostaliśmy zarzuceni milionami opowieści i anegdot wujka. w trakcie półmilionowej anegdoty poszedłem do pokoju oglądać ‘kevina samego w domu’. wigilia bez tego filmu nie jest wigilią :) o północy pójdę na pasterkę, dopiero drugi raz w życiu. żałuję, że wcześniej nie chodziłem, ponieważ jest to na prawdę uroczysta msza. lubię słuchać kolędy.
♫
july skies – swallows and swiftstradycyjnie nie rozsyłałem do nikogo sms-ów. tradycyjnie z czystego lenistwa, a także z braku czasu. dziękuję więc wszystkim za życzenia i również życzę spokojnych, wesołych i nieprzejedzonych Świąt oraz nabrania sił na zbliżającą się sesję.