25 grudnia 2006

pierwszy

dzisiaj kolejny, być może ostatni dzień totalnego lenistwa. wstałem dopiero kilka minut przed południem obudzony sygnałem komórki i poleceniem zebrania się. po chwili zjechałem na klatkę odebrać klucz do domu mamy sylwii, ponieważ mam dzisiaj misję. misję wyprowadzenia dżekiego. rano byłem jakiś niewyraźny pewnie dlatego, że kolejny raz poszedłem spać po 2. nie mając nic ciekawego do roboty, zgodnie z przedwczorajszym postanowieniem chwyciłem za nożyczki i uciachałem co nieco na głowie. irytowały mnie włosy nachodzące na uszy i kłębiące się na karku. teraz jest mi schludniej, wygodniej i w ogóle zajebiście.

porcupine tree – feel so low
paatos – tea

po południu poszedłem na wyżyny wyprowadzić psa. wziąłem aparat, ponieważ zaplanowałem sobie po tym spacer. wędrując po ogrodach minąłem mnóstwo rodzin pałętających się w bliżej nieokreślonych kierunkach. trochę żałuję, że nie mieszkam gdzieś na samym obrzeżu miasta. niby mam gdzie spacerować, ale to nie jest to samo co odizolowanie się gdzieś w lesie, czy na łące. jak jest ciepło, to nie ma problemu. wsiadam na rower i po kilkunastu minutach jestem sam. zaczyna brakować mi takich chwil, co jest normalne co roku o tej porze. jeszcze 3 miesiące zimy...



sigur ros – flugufrelsarinn

wieczorem oglądałem na przemian kevina w ny i głupszych oraz poszedłem drugi raz dżekim. jest godzina 20., nie mam na nic siły i ochoty. w głośnikach beef terminal, niech tak zostanie.

beef terminal – everything is alive