16 grudnia 2006

:)

w piątek rano mimo przełożonego koła poszedłem na wykład. zech rozwiał moje i romana wątpliwości odnośnie relacji, co z pewnością przyda się na kole. na angielskim ponownie nie mówiliśmy spiczy. wkurzające, że się trzeba uczyć co tydzień tego samego. z koła dostałem 4, co mnie nie usatysfakcjonowało. wyszedłem przez to z uczelni nieco podirytowany. jednak po kilku minutach już o tym nie myślałem, ponieważ czekała mnie najmilsza część weekendu.
w domu zapodałem tradycyjnego kimacza, wykąpałem się i byłem gotów do zaplanowanych wojaży. pojechałem najpierw do tesco, gdzie kupiłem zero,siedem , czipsy teskowe oraz sok porzeczkowy (chyba najlepszy obok grejfrutowego jako popitka). po zakupach na przystanku czekała już na mnie sylwia i pełni ciekawości co do przebiegu dalszej części wieczoru pojechaliśmy na fordon. szukanie siedziby niejakiego kordzińskiego zajęło nam parę minut, ponieważ wspomniany kolega pomylił strony ulicy w trakcie wyjaśniania jej lokalizacji :) wypiliśmy trzy szybkie i jeszcze pełni świadomości, obejrzeliśmy ‘żyć szybko, umrzeć młodo’. po filmie okazało się, że wpadną skinner i olis. krzysiu niestety tylko na parę minut. zanim przybyli, wykończyliśmy w szalonym tempie nasze zero,siedem co się okazało mieć fatalne skutki w przyszłości :) skinner postanowił również się napić, więc poszedł z sylwią do monopola po połówkę. gdy wrócili, włączyliśmy ‘umbilical brothers’, których obejrzenie było oficjalnym celem spotkania. niestety pomiędzy jejejejeje, a g-glitches kordzik nam zrobił gedauuuud, co było skutkiem szaleńczego tempa opróżniania absolwenta. pod koniec kabaretu przyszła kolej na mnie :) krótko mówiąc zamuliłem na około 3 godziny. najatrakcyjniejszą inicjatywą tego okresu czasu była samotna wyprawa na górę lotników. stałem na niej parę minut i obserwowałem nocne życie fordonu :) pozostałe fakty i wydarzenia nie wymagają opisu :))) spać poszliśmy o 3:30.
rano obudziliśmy się koło dziesiątej, lecz poleżeliśmy jeszcze ponad godzinę. dzisiaj nastał dzień, kiedy to nasza grupa wzbogacona o obecność kordzińskiego i damiana, spotkała się na czymś, co można nazwać rekreacyjną inicjatywą. otóż wynajęliśmy salę na szwederowie w celu pogrania w siatkówkę. było na prawdę zabawnie, ale również występowały elementy współzawodnictwa, które to objawiały się poświęceniem w grze :) liczę na to, że częściej będziemy się w ten sposób spotykać, bo przecież uczelnia nie może być jedynym miejscem w którym się widzimy. do domu wróciłem po 15. jestem wykończony, zmęczony, śpiący czy jak to tam nazwać, ale również zajebiście zadowolony z tych dwóch dni. brakowało mi relaksu, całkowitego odcięcia się od obowiązków i zmartwień. mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja na tego typu inicjatywy.






ps. krodziński to swój ziom. w dodatku tak samo zboczony jak my :)))))