31 października 2006

łot taki dzień

10:57
obudziłem się wcześnie, bo po 9. śniło mi się, że miałem aparat, ale nie umiałem go obsłużyć. w domu strasznie zimno, więc wziąłem gorącą kąpiel. za oknem wieje, szaro, pada, pizga. nie chce mi się nic robić. pes6 ściągnie się za godzinkę, więc pewnie popykam trochę. w planie zrobić sprawozdanie z fizy. tymczasem piję kawę i zamulam. uwielbiam smak i zapach kawy. zawsze jak otwieram pełen jej słoik biorę kilka głębokich wdechów. eh, kocham to.

 low – coattails

14:40
po obiedzie i po pierwszych meczykach w pesa6. zdecydowanie najlepsza część serii. realistyka gry polepszona, ruch zawodników. trochę gorzej z celnością i dużo żółtych kartek. ostrożnym trzeba być. koniec laby. za sprawozdanie z fizy się biorę.

 my bloody valentine – lose my breath

17:33
robię sprawozdanie. nie chce mi się. sylwuś powiedziała, że jeszcze 75MB więc jak będzie 0, włączam pesa :) placebo.

18:32
pierdolę. dali jakąś zjebaną funkcję albo ja jestem jakiś debil. nie chce mi się. pes, wspólna, magda. dzisiaj już tylko cziiil.


buśka za wczoraj :* :)

29 października 2006

wstałem o 9., czyli o 10. wyspany. płatki zjadłem. ciniminis. lubię je. dzieńdobry tvn. dużo kwasu, ale może być z rana. ojciec mówi że idziemy, to idziemy. po chwili już w geancie. pierwszy sklep: 299 zł, przekombinowana i ciasno pod szyją. drugi sklepi i trzeci: nic. czwarty sklep: 349 zł, fajna ale trochę droga więc poczekam. spodnie kupiłem. takie zwykłe. koleś się zdziwił że jestem taki chudy. niech spierdala. zajebiście że jestem chudy. do galerii pojechałem. nie mam 500 zł, a tym bardziej 1964. bym miał miliard zł, nie dałbym tyle za kurtkę. do domu pojechałem.

 magnog – shapeshifter

obiadu za mało. ciasta za dużo. dół. za oknem pada i wieje. przejdę się wieczorem. chcę zmarznąć, zachorować i słuchać magnoga. tak, tego chcę...



a może czego innego?

28 października 2006

w końcu...

na rowerze nie jeździłem od ponad miesiąca, co jest rzadkim zjawiskiem w moim wypadku. dzisiejszy dzień był idealny na zrealizowanie tego małego marzenia, które siedzi w mojej główce od dwóch tygodni. przygotowałem sprzęt, ubrałem się ciepło i wyjechałem. celem była działka, a trasę ułożyłem nieświadomie tak, że przez pola jechałem z wiatrem, a w lesie pod. przejeżdżając przez myślęcinek nie mogłem się napatrzeć na drzewa. wszystko dookoła było żółto-brązowe. runo leśne, drzewa, powietrze pełne spadających liści. wprost cudnie. po podjeździe na hipicznej, zszedłem z roweru i siadłem na kurtce. zdjąłem słuchawki i słuchałem ciszy. ciszy, czyli szumu liści trzymających się ostatnimi siłami gałęzi drzew, szczekania psa oraz trzasku płonącego nieopodal ogniska. uwielbiam zapach palących się liści. to jest właśnie jesień! ruszyłem dalej przez maksymilianowo i bożenkowo na działkę. okazało się, że ojca już nie było. udałem więc się na skarpę koło zwisającej sosenki, której już niestety nie ma. tam było jeszcze piękniej. usiadłem na skraju zbocza i spoglądałem na świat pode mną. była tam droga, działki i przede wszystkim wijąca się brda oraz las. moje oczy przeżywały orgazm. tak kurwa, orgazm. siedziałem pół godziny popijając co chwila gorącą herbatę z termosu. zachmurzyło się, więc przestraszony wizją powtórnego powrotu z działki w deszczu, wsiadłem na rower i popędziłem do domku. wyszło w sumie 47 km. nie zmęczyłem się nic, bo nie było czasu się męczyć. delektowałem się każdą chwilą, bo wiem że być może długo takiej nie doświadczę...

 radiohead – exit music
 radiohead – street spirit
 radiohead – how to disappear completely
 radiohead – motion picture soundtrack

27 października 2006

windy(&carl)

dzisiaj ostatni dzień przed dziewięciodniowym weekendem. nie wiem czy się cieszyć, czy nie, ale myślę, że się przyda trochę wolnego czasu na zwolnienie tempa i uporządkowanie paru spraw. pobudka tradycyjnie o 6:30, jedna drzemka, mycie i śniadanie. na uczelni pierwszy raz kawa przed zajęciami. zech skrócony o 40 minut, bo jutro tadeusza. do angielskiego zostało parę dekad, więc poszliśmy na dywan. położyłem się, coastal w uszach. zamuliłem. wszyscy się śmiali, a że mi nie było do śmiechu, więc sobie poszedłem. angielski bez prowadzącego również skrócony. na fizę zgodnie z założeniem nie poszedłem.

low – silver rider

w domu byłem już o 12:30. zjadłem przepyszny kapuśniak oraz ziemniaki z cebulką i postanowiłem pojechać do banku na gdańską po kartę. czekałem z 10 minut w kolejce. miła pani wyszła na chwilę, przyszła z kartą, dała mi ją, podziękowałem, życzyłem miłego dnia i poszedłem. zawitałem jeszcze do olimpii (tam kurtki nie kupię :) oraz do sklepu, który okazał się nie być już sklepem. biorąc pod uwagę fakt, że może być to już ostatni w tym roku tak ciepły dzień, postanowiłem posiedzieć na ławce na mostowej i poobserwować ludzi. jest to jedna z moich najbardziej ulubionych czynności. wszyscy byli zagonieni, pędzili przed siebie nie patrząc na boki, a ja sobie siedziałem. przechodziła para w dredach, kobieta z kremówką, facet z pełną i niepełną taczką, dziewczyna z gołym brzuchem, dwie laski o pożal się boże, koleś z czymś co nie wiem jak sie nazywa. nie przechodził żaden bezdomny, murzyn ani kurwa himalaista. tak siedząc zleciało du och jak doeden i isola kenta. zrobiło się chłodno (zaaaajebiście wiało), więc zwinąłem się do domu zahaczając po drodze o wystawę zdjęć na starym rynku. przed jednym prawie się popłakałem.

♫ low – broadway (so many people)

popołudnie i wieczór spędzone na totalnym czilu. trochę pograłem w pesa, obejrzałem koncert mando diao i sigur ros. resztę wieczoru spędzę przy dźwiękach windy&carl.

26 października 2006

.

piekielne niebo.spać.stopa.obok.herbata.żygać.impka.autechre.nie policzę tego.spierdalać.niby jest.jakby pokolorowane. mój jest gibonek.hot-dog?.jasne kurwa.gradient.cipka.spicz.no i chuj.imieniny.złote liście.444.wigilia.siatka nisko.tryb rozmawiania.bez cukru.urodziny.ja.babcia.3 godziny.narzekasz.spierdalać.przytulony.sex czy seks.rowerem.skarpetkami śmierdzi.bez smaku.miękkie usta.fajna notka.janikowa.nil.ciepło.nie gramy w dwa ognie.tak uduś mnie.co to jest calka.aparat.on.pitolek.marudzisz.zech.

♫ eluvium – new animals from the air

24 października 2006

24 to za mało

mamy koniec października, a jest tak ciepło. chyba rzeczywiście zaczyna coś się dziać z klimatem na ziemi. rano trochę popadało, więc idąc na przystanek wziąłem w końcu parę głębszych wdechów wilgotnego powietrza. w końcu przyjechał też nowy 69. mam dosyć rozlatających się i pełnych spalin gruchotów. jeżdżenie godzinę dziennie grozi rakiem płuc. wojtyna jak zwykle ciekawie, minął szybko. na zechu zamuliłem, a była okazja na parę plusów. cóż, może następnym razem. majewski nie sprawdził sprawozdania, trzeba czekać 2 tygodnie. no kurwa mać. pomiary skończyliśmy jako ostatni. spoko, przywykłem. stołówka, a potem leżajsk na peronowym dywanie. zasnęliśmy na godzinkę, miło. szczegielniak przepydził wszystkich i postawił laczki motywacyjne. wyszliśmy z uczelni, powietrze wilgotne, znowu parę wdechów, niebo w pomarańczowe paski. ładnie.
w domu zajebiste zrazy na obiad, kąpiel. potem miał być assembler. był 10 minut, ale mój mózg już dziś nie żyje. w ogóle nie czaję, jak może być ktoś na tym świecie kto to czai. chyba największa abstrakcja z jaką się spotkałem. CY AC F0 RS1 RS0 OV – P, czyli niejakie słowo stanu programu. chciałbym to umieć. co z tego jak nie ma czasu. może będzie. tymczasem rozpływam się przy beef terminal. chyba idealny na takie chwile: zjebany, pół świadom, pół kurwa nie wiem co. czil.

♫ beef terminal – lines of division
♫ beef terminal - internal

23 października 2006

red sky

no i zaczął się kolejny tydzień. kolejny tydzień ciężkiej pracy, jednakże z miłym akcentem w środę w postaci otrzęsin. póki co z rana pikanie nad uchem i jak zwykle najcięższy moment rozerwania powiek. jednak dzisiaj było warto to zrobić, ponieważ tak pięknego nieba dawno nie widziałem. było ono przykryte ciemnymi niskimi chmurami pomiędzy którymi widać było ich wyższe partie. wschodzące słońce emanowało czerwonym, a następnie pomarańczowym światłem oświetlając luki w chmurach. całe niebo nad wyżynami i ogrodami było czerwone. coś pięknego. szkoda, że nie mam aparatu…

♫ art of fighting – find you lost

na wykładzie z sieci standardowo smuty. chodzimy bo trzeba. na ćwiczeniach z sieci romek miał mówić 45 minut, mówił 2 razy tyle. któż by się spodziewał :) w przerwie miała być stołówka, była biblioteka wtie w celu kontynuowania wniosków na majora. na cyfrze wykład z vhdla. ja pierdziele jak ten gość śmiesznie mówi. ja pierdziele :) po południu kończę wnioski z różnicowego i wybywam na wyżyny.
mimo, że dopiero co skończyły się wakacje zacząłem myśleć o następnych. pewnie dlatego, że tyle jest roboty, nie ma czasu się wybrać nawet na krótką przejażdżkę, a odczuwam tego wielką potrzebę. no więc zacząłem sobie marzyć. otóż padł mi pomysł, by z bladym w sierpniu zapakować rowery w pociąg do gdyni i tam przeładować je na prom do szwecji. o tak kurwa, skandynawia! celem wyprawy byłoby dojechanie do norwegii. nie ważne gdzie, byle do norwegii. kasa powinna być ze stypy, więc o tą kwestię raczej się nie martwię. tylko żeby blady nie zamulił z praktykami czy tam innymi głupimi pomysłami ;p pożyjemy, zobaczymy. przecież warto marzyć…

♫ radiohead – planet telex 

21 października 2006

nice

dzisiaj drugi dzień w ciągu miesiąca, kiedy mój sen nie został przerwany pikaniem komórki. wykorzystałem ten fakt i pospałem do jedenastej. założeniem dnia było od razu po śniadaniu dokończenie sprawozdania z fizy, jednak plan padł gdy tylko kliknąłem na ikonkę opery. tak zeszły mi dwie godziny i do roboty wziąłem się po pierwszej.
wieczorem zaplanowana była ustawka o 19. na starym. pojawiłem się tradycyjnie punktualnie, i nie wierzyłem: blady już był. trzeba ten fakt zanotować w księgach wieczystych :) miało być tłumno, a pojawiła się jeszcze tylko kamila psycholożka. poszliśmy więc w kierunku tripa, gdzie przed klubem rozkminiliśmy żuberka (dżizas po 2.80!!!) i 2 rogale :) w końcu weszliśmy do środka, gdzie przesiadywali już od 19. danzel z martą. za długo nie pobyliśmy w tripie, ponieważ przyszła ekipa reggiowa w składzie: reggi, magda, emilka, grzegorz, kamilka i jeszcze dziewczyna której godności nie spamiętałem. poszliśmy więc w takim składzie do witrażowej, gdzie doszedł żulu z dziewczyną, po małych problemach olis oraz skinner którego miało nie być. sorki olis, że nie powiadomiłem o zmianie planów :) rozmowy ogólne głównie na temat studiów i wakacji, a w te nieogólne nie wnikam :) miało być bezalkoholowo, ale jak tu nie pić przy reggim :) no więc było parę browarków. towarzycho rozeszło się około 23:30. magda, emilka, kamilka, grzegorz i ja powędrowaliśmy na glinki odprowadzić dziewczyny, a potem już we dwójkę do domów. miły wieczór :)

♫ landing - to see you
landing - coming down

20 października 2006

...

w związku z założeniem braku presji na fizyce postanowiłem się udać po raz drugi na wykład z maty dyskretnej. populacja: 20 sztuk. jak zwykle śmiesznie, żarty pana prowadzącego. przerwa w wykładzie przegadana z romkiem i dr zechem. spoko z niego gość. angielski prowadzony w szybkim tempie. potem tradycyjnie stołówka i powtórki zadań z fizy. założenia co do ćwiczeń sie sprawdziły. pytani co nie pytani. w domu pomidorowa z śmiesznym makaronem. gdyby było jeszcze tak niedawno, to wieczór pewnie byłby inaczej spędzony. a tak smuty.

♫ art of fighting - i don't keep a record

nie ma chyba na miejsca świecie, gdzie byłoby tyle kolorów w jednym miejscu. kiedyś tam pojadę. mowa oczywiście o islandii:


19 października 2006

warm

no i zaczął się kilkumiesięczny okres, kiedy rano po otwarciu będę widział...ciemność. nie powiem, zajebiście ciężko się wówczas wstaje. dzisiaj jeszcze jakoś dałem radę, ponieważ wcześnie położyłem się spać, jednak w tym semestrze jest to rzadkość. na wyfach zajebiście niewyrównane składy, 4:0, ja w tej pierwszej drużynie. na wszystkich dotychczasowych wyfach byłem w zwycięskich teamach. ziemniak powiedział, że od przyszłych zajęć będzie zadośćuczynienie za przegraną. znając życie, zacznę trafiać do drużyn przegranych.

♫ eluvium - taken

miałem nie iść na wykład, ale wizja liczenia zadań z fizy zmieniła moje plany. pojechałem tradycyjnie wcześniej do sylwusia z wizją stołówkowego obiadu. okazało się, że sylwuś miała okazję nadrobienia jednych wyfów, toteż ją wykorzystała. szczęściara ;p w tym czasie poszedłem na ławkę przed novum, wszamałem bułkę i położyłem się. słonko przyjemnie grzało, na niebie któremu skrzętnie się przyglądałem były rozdrapane smugi chmur, w uszach nawiasy i art of fighting. cudne takie chwile. po czasie sylwuś przybył jak zwykle z opowieściami wyfowymi, a kamila z nowinkami przecenowymi w żanie. zabawna z niej dziewczyna :) wykład porażający nudą, dopiero chłopaki rozkręcili trochę atmosferę swoją prezentacją z której i tak nie zrozumiałem ani słowa :) profesor przesadził z tym żartem... w domu walnąłem leżajsk, zlewam na fizę, nie chce mi się dzisiaj uczyć. jak przyjmę pizdę świat się nie skończy. rozpływam się dzisiaj przy elektronicznych dźwiękach. zassałem niejakiego dntela. ciekawe jak się zaprezentuje. tymczasem, miłego wieczoru.

♫ arovane - norvum 

[Roman]
ide herbate zrobic
chcesz??
[Buli]
nie
nie chce zostac otruty
z kranu scieki u ciebie leca
[Roman]
a Ci z ryja kwas siarkowy scieka
[Buli]
a tobie wiesz co idioto
alsifer z permalojem
[Roman]
ze tak to ujme .... yyyyyyyy... wypierdalaj
:D
tak z milosci
[Buli]
chyba uczucia ci sie popierdolily

18 października 2006

zawsze na zawsze

muzyka. czym jest dla mnie muzyka? muzyka jest dla mnie najbliższym przyjacielem, który zawsze ze mną był i zawsze będzie. przyjacielem takim, który nie poradzi jak postąpić w takiej, czy innej sytuacji ale takim, który zawsze spróbuje pomóc przeżyć tą sytuację jak bym tego chciał. robi to już od bardzo dawna i jeszcze nigdy się nie zawiodłem. oczywiście można się zawieść na zespole, czy wykonawcy który spłodził mniej, czy bardziej nieudaną płytę. jednak nie skupiam się na samym wykonawcy, lecz na tym co leci ze słuchawek, czy głośników. przecież już na zawsze będzie agaetis byrjun, (), kid a, introspection, dephts, lullaby, just melancholy i tysiące innych płyt, utworów, dźwięków...

♫ stafrænn hákon – skref

najważniejsze jest to co jest w mojej głowie i w sercu, ponieważ muzyki słucham przede wszystkim tym drugim. wyzwala ona we mnie wszystkie znane człowiekowi emocje: od dekadenckich myśli do niewyobrażalnej radości okrapianej płaczem. płaczem, ale tym pozytywnym. takim płaczem, kiedy serce chce wykrzyczeć: 'kurwa! ale jest zajebiście! graj mi to wiecznie!!!' kiedy jest zajebiście? wtedy gdy idę a dookoła czerwone liście, kiedy wszystko spowija mgła, kiedy leżę na polanie w górach, kiedy nie mam sił jechać na rowerze, kiedy jadę pociągiem, kiedy oglądam jak się budzi i zasypia dzień, kiedy patrzę na miliony gwiazd. najpiękniejsze jest to, że tylko ja to przeżywam, nikt inny. nikt inny nie poczuje się w tych chwilach tak, jak ja się poczuję. wtedy jestem zajebisty, tak kurwa, jestem zajebisty. żal ogarnia mnie wszystkich ludzi bo nie czują tego co ja. nie popłaczą sie z tego powodu co ja, nie uśmiechną z tego powodu co ja, nie zabije im szybciej serce z tego powodu co ja, nie przeżyją tego uczucia euforii co ja. i nieważne, że nie wiedzą, że można takie coś przeżyć. nieważne. ważne ze ja to mogę tak przeżyć.
kiedy było i jest zajebiście smutno, kiedy leżę na kanapie i mam chęć wyskoczyć przez okno, głośniki mówią 'nie, nie rób tego. najpierw posłuchaj co mamy do powiedzenia, a potem zamknij oczy i zaśnij. jak się obudzisz będzie już ok'. póki co, sprawdza się. ufam muzyce, że tak zawsze będzie...

♫ stafrænn hákon - efling

17 października 2006

englar alheimsins

dzisiejszego ranka po raz pierwszy temperatura tej jesieni dobiła do poziomu zera stopni. byłoby wszystko ok, gdybym nie był przeziębiony, gdybym miał zimową kurtkę i gdybym nie czekał na autobusy w sumie 40 minut. tak, byłem wkurwiony z rana i to porządnie. przepraszam sylwia. wojtyna minął mi zajebiście szybko, ponieważ było bardzo konkretnie, no i śmiesznie z powodu komentarzy rafała na temat marynarki pana profesora :) na macie dyskretnej total abstract, niczym gantz graf duetu autechre. próbowałem dawać radę. większą dał czwóra i dostał rzekomo dwa plusy. rispekt :) na majewskim pierwszy raz pytanko od prowadzącego. roman tradycyjnie rozkminił o co kaman. fenks :) jak zwykle od groma niepewności przy pomiarach, jednak wszystko skończyło się dobrze i z zajęć wyszliśmy cali.

♫ sigur ros & steindór andersen - Hugann Seiða Svalli Frá       (piękny utwór. polecam)

po zajęciach pojechaliśmy na wyżyny po książki z fizyki dla mnie. mimo bolącej jeszcze stopy postanowiłem się z powrotem przejść do domu. na uszach agaetis byrjun sigurów (ostatnio dużo ich słucham), pora popołudniowa, słońce oświetla świat na czerwono. idę powoli i patrzę po drzewach, patrzę po zielonej jeszcze trawie i podśpiewuję tju tju. pięknie chociaż przez chwilę...
w domu obiad, głupia jak zwykle gadka z romkiem, klan, nieudana próba zdobycia kolejnej porcji wiedzy z fizy zakończona zamuleniem. pieprzę, dzisiaj już nic nie robię. na szczęście jutro dzień wolny, więc można się pouczyć :) tak. może się to wydawać absurdem, ale cieszę się, że jest tyle nauki i obowiązków.

hilmar orn hilmarsson & sigur rós - approach/dream

16 października 2006

irek i jarek

rano co raz ciężej się wstaje z powodu ciemności jakie wówczas panują. 2 drzemki no i hop na nogi. zaczyna się robić na prawdę zimno, a kurtki kupić czasu nie ma. na wykładzie z początku nudy, potem ciekawiej, na koniec wykładowe myśli =] 15 minut przerwy i nastała godzina zero: ćwiczenia z irkiem. okazało się być bardzo pozytywnie, podeszliśmy do tego na luzie (wbrew obawom niektórych ;p). myślę, że większość zrozumiała przekazywane przez nas treści. fajnie, bo to było naszym głównym celem. celem drugorzędnym była ocena, która okazała się być nawet nawet :) cztery i pół :) miłe też, nawet bardzo, było usłyszeć od kolegów, że się występ podobał. dziękuję :)
przed cyfrą drugie śniadanie na stołówce. przesadyzm z tym skąpstwem panie nakładający :) laby z fizy dostarczyły sporo nerwów, bo najpierw dioda się świeciła cały czas (co nie było dobre), następnie się nie świeciła w ogóle (co było jeszcze gorsze), a zaprogramowany miał być detektor sekwencji 1010101.

♫ mew - snowflake

w domu ledwo co przyszedłem, już miałem obiad na stole. też miło :) popołudnie zaplanowane już od tygodnia, mianowicie: sprawozdanie z majewskiego. jak zwykle trochę wątpliwości, trochę improwizacji. najgorsze w tym wszystkim to to, że należy je wykonywać ręcznie. przerwa na wspólną i majewskiego szymona. jest godzina 23, sprawozdanie zrobione, ale skoro jest szansa na 5, no to czemu by nie zrobić symulacji :) tak więc zabieram się do dalszej roboty. śpioszkom życzę dobrej nocy, a robolom jak najszybszego uporania się z tym czym się porają :)

♫ mew - she came home for christmas

15 października 2006

jesień

wracając dzisiaj z akademika autobusem po raz pierwszy od dłuższego czasu skupiłem się na tym co jest za oknem, na tym co nas otacza. zagoniony przez ciągłe obowiązki nie zauważyłem, że dookoła jest tak pięknie, że przyszła prawdziwa jesień. teraz właśnie jest ten okres, kiedy barwy liści są najbardziej jesienne, brązowo-złociste. szczególnie pięknie jest późnym popołudniem, kiedy słońce zbliża się ku horyzontowi. światło staje się wówczas pomarańczowe, z czasem czerwone, i padając na liście tworzy niesamowity efekt. zostało tylko czekać aż na uczelni będzie mniej obowiązków i minie przeziębienie, a wtedy wybędę do lasu pieszo lub rowerem. czekam z utęsknieniem na tę chwilę...

♫ sigur ros - untitled4

13 października 2006

wcale nie 13, a 4 i 0.5 ze 2 razy

w związku z popołudniową fizyką odpuściłem sobie, jak większość grupy wykład z dyskretnej. wstałem o ósmej. po śniadanku zajrzałem w angola i nauczyłem się spicza, po czym wybyłem na kaliskiego. angol spoko, jak zwykle dużo gadania. za swoje dostałem 4,5. całkiem hepi. potem tradycyjnie stołówka, gdzie po posiłku obmówiliśmy wszystkie zadania z fizy.

14:30 - leżajsk na peronie i ♫ ampop - distance

po leżajsku z pozytywnym nastawieniem udałem się na ćwiczenia. dostąpiłem dzisiaj zaszczytu mazania kredą po tablicy co zostało ocenione na 4,5. kurwa! do końca życia zapamiętam, że energia wewnętrzna układu nie zależy od przebiegu procesu!!! cóż, trochę się wkurzyłem, ale osóbka która ze mną siedziała pocieszyła mnie i już było ok :) osóbka ta też zabrała mnie i olisa do niejakiego matrixa i podwiozła do domku.
jutro się zapowiada kolejny ciężki dzień spędzony nad algorytmami, na szczęście w miłym towarzystwie, więc nie powinno być tak źle :) wieczorna impreza odpada z powodu absencji danzela. może udadzą się otrzęsiny. zobaczymy. uciekam do wyrka się wygrzać, bo mnie coś wczoraj chwyciło za gardło :(

roy montgomery - it's cold outside

22:20 - oglądnąłem właśnie teledysk sigurów do sfevn-g-englar. poryczałem się jak beksa. sami zobaczcie:
http://www.youtube.com/watch?v=sWiJWLiSKro

12 października 2006

taki ot czwartek

dzisiaj czwartek, więc z rana były wyfy na które ledwom zdążył, bo mi autobus o minutę szybciej przyjechał. pan ziemniak zaakceptował moją propozycję niegrania, za to przydzielił mi rolę sędziego. z moim wzrokiem nie była to najlepsza opcja, bo nie widziałem sytuacji które działy się dalej jak 5 metrów ode mnie :) w domu standardowo kąpiel i mały surfing w necie. jak w czwartek standardowo również po jedenastej w autobus i na stołówkę do zgłodniałego i wymęczonego biedactwa :)
w autobusie stanąłem sobie na kole, w słuchawkach art of fighting, zamknąłem oczy. to było coś pięknego. wokół mnie pełno ludzi, ale byłem sam. totalnie sam z sobą, z muzyką i z myślami. znalazłem się w górach, gdzie leżałem na lekko zroszonej trawie tuż po świcie. kropelki wody mieniły się w promieniach słońca, które obudziło się radosne i pełne chęci do czynienia swoich powinności. w dolinie mgły osnuwały zbocza gór, podnosząc się ku ich grzbietom gdzie zanikały. byłem sam, absolutnie sam na całym świecie. nie myślałem o niczym i o nikim. trwałem po prostu w tej niesamowitej chwili. niestety to tylko wyidealizowana imaginacja. a może nie niestety. gdyby mogło się to spełnić, nie mógłbym już marzyć o takiej chwili. czasem lepiej jest tylko marzyć. i tak nastała ulica sporna, wróciłem do rzeczywistości, jednakże o coś bogatszy. z pewnością najmilsza chwila od następnego dnia po powrocie z bieszczad.
wykład żenada nad żenadami, dlatego zdecydowaliśmy wykonać eskejpa do matrixa wstępując po drodze do ksero. w domku mała gatka ze współcierpiącym na stopę bladym. będzie dobrze :) w sobotę też ;)
popołudnie i wieczór to powtórka zadań z fizy. wszystko przeliczę jeszcze raz. na koniec relaxik czyli wspólna. a propos relaxu, nie pamiętam kiedy byłem na rowerze ostatni raz. chyba miesiąc temu. mam nadzieję, że w przyszły łikend uda się pokręcić trochę. jesienią jest niesamowity klimat...

♫ radiohead - live at glastonbury 2003

 

11 października 2006

kalorymetria

dzisiaj z rańca se pospałem do ósmej rano, a że ostatnimi czasy to rarytas, więc całkiem miło z rana. na wyżynach jak zwykle punktualnie na dziewiątą i jak zwykle romana nie ma, bo zachciało mu się autobusowych wojaży. przybył po dwudziestu minutach i od razu siedlim do zadań. ciche założenie: liczymy do szesnastej, potem algorytmy. z początku szło topornie, nawet bardzo. trzeba było zorientować się w temacie, ogarnąć wszystkie wzory i prawa rządzące tym fizycznym światem (i tak do teraz nie wiemy jakie znaki stawiać w I zasadzie termodynamiki :) ) bynajmniej wiadomo co to małe c, a co to duże c; co to rozszerzalność objętościowa i co to pojemność cieplna; bla bla bla... stołówka za daleko, więc czmychnęliśmy do mlecznego na leśne. simpatiko było i smacznie, zaczęły się schizy. najpierw ja dawałem radę, potem roman zaczął mi dorównywać ;p sylwia trochę mindowała, trochę :)
w drodze powrotnej - tesko, w celu zaopatrzenia na kolację. po południu liczyło się lepiej. bilans: 13 policzonych w całości, 3 niepoliczone, 1 wiadomo jak policzyć. myślę, że nieźle, ale miałem nadzieję na to, że zdążymy trochę porobić grafów. cóż, zostało na łikend. wieczorem tosty i meczyk. o szok, nie wierzę, 2:1. osobiście uważam, że to wpadka. ogólnie miły dzionek dlatego, że tyle zajęć. po drodze wpizdu myśli, ale udało się im nie ulec. też pewnie wyjątek. czas już spać, bo jutro kolejny ciężki dzień. dobranoc.

♫ windy&carl - antarctica

ps. dooobra, nie wstawię zdjęcia. niech Ci będzie :))))) to dlatego, że już mi się nie chce ;p

 

10 października 2006

kwartalnik

rano:
♫ radiohead - how to disappear completely
♫ radiohead - how to disappear completely
♫ radiohead - how to disappear completely
♫ radiohead - how to disappear completely
i zajebisty ból głowy. w sumie dobrze że dziś, a nie jutro. jutro naukowy zapierdol.

popołudnie:
laby jak laby i stołówkowe schizy.

wieczór:
sponsorowany przez: eluvium, murcof i thom yorke. sprawozdanie.

09 października 2006

że tak powiem, gówno

zaczął się tydzień z największą ilością obowiązków na tych studiach. jak zwykle ciężko było wstać, ale odkąd stosuję drzemkę staje się to mniej nieprzyjemne. stara metoda zrywu odchodzi powoli w niepamięć. miał być autobus, był matrix. dziękuję. stopa boli jak jest poniżej bioder, więc na wykładzie siedziałem z nogą na siedzisku olisa albo z założoną. profesor się dziwnie patrzał. a co tam mnie to. olszewski nawet spoko, chłopaki fajnie przedstawili algorytmy. olszewski zwrócił im na parę rzeczy uwagę, co udzieliło nam kilka wskazówek jak wystąpić za tydzień. na labach z cyfry po raz pierwszy zaprogramowaliśmy jakiś scalak. dosłownie orgazm. potem wycieczka do bujnowskiego po uzgodnienie projektu. najkrótsze ścieżki mogą być. ciekawe ciekawe jak to wyjdzie.

♫ low - candy girl

...

♫ low - time is the diamond

mama come back z działki. usiadłem po południu do książek z fizyki. czytałem dwie godziny i nie policzyłem żadnego zadania. jest ich 17 na piątek. zajebiście. wieczorem tradycyjna rozrywka: wspólna i majewski. właśnie moczę stopę w mydlinach. hoho

 

08 października 2006

...

dzień typu: nigdy takich więcej. tylko najgorsze, że jest ich co raz więcej. tysiąc myśli na sekundę: noga. czemu nie głowa. prawda najważniejsza. nie. ty. ała czemu tak boli. nienawidzę kłamstw i przemilczeń. fuck. status niedostępny. ratuje mnie muzyka. ona zawsze będzie. zawsze kurwa, zawsze! beef terminal o boooosz. ja pierdole. chuj. ciekawe co za oknem. nie! nic z takich. jak nie, jak co chwila. zajebałbym słońce gdyby świeciło. wieje. ...

♫ beef terminal - losing

w każdą niedzielę będę tutaj zapisywał co należy zrobić w nadchodzącym tygodniu oraz co zostało zrobione:

zrobione: angol, spisane 2 algorytmy, protokół na układy, kryterium routha.
do zrobienia: zdecydować się na bujnowskiego, skończyć olszewskiego, nauczyć się na laby z fizy, zadania z fizy, sprawozdanie z majewskiego od wtorku, przeczytać rydzewskiego.

♫ stars of the lid - (live) lid

 

sobota robota

początek semestru, a ja się czuję jakby w przyszłym tygodniu zaczynała się sesja. pobudka o jedenastej, tost z pieczarką, niewidziany odcinek na wspólnej. ściągnąłem najnowsze zadania z fizy z trudne słowo: kalorymetrii, poczytałem na ten temat w książce z liceum (zajęło to półtorej godziny) i gówno mi to dało, bo żadnego zadania nie policzyłem. po obiedzie wziąłem się za grafy, obczaiłem drugi algorytm, rozpisałem go oraz ten pierwszy. został trzeci, mam nadzieję że roman go rozkmini i wytłumaczy. tak w ogóle to zero konceptu na prezentację. na kolację spagetti. nawet dobre.

wieczorem jak se obiecywałem b. jones, tym razem w pojedynkę. film w klimacie. kuźwa miałem iść wcześnie spać, a już 1:07. fuck! mój kawałek (dissolve-presume too far) wygrał w 1/8 finału na forum sigurów. jejeje! znowu obczaiłem: 13:13, 16:16, 00:00 :/

♫ low-lullaby

07 października 2006

[Weruś] 17:57:00
buli
masz wyklad radka z sieci ?
to ja mieszko
[Buli] 18:04:05
nie mam
[Weruś] 18:04:37
a masz jakieś spr z ukł. ele ?
[Buli] 18:04:43
nie mam
[Weruś] 18:04:47
albo wzory na new fize ?
[Buli] 18:04:51
nie mam
[Weruś] 18:05:01
super :) ehhe ok thx mykam

piąte na piątkę :)))))

7 godzin snu po imprezie, czyli absencja na dyskretnej. pobudka, pierwsze co wzrok na nogę i stwierdzenie, że chyba okej. jednak pierwszy krok zweryfikował moje spostrzeżenia, czyli w głowie: 'kurwa, chodzić nie mogę!'. kuli nie ma, altacet już jest i matrix. dziękuję.

angol spoko, bo pani spoko. cały czas praktycznie konwersacja. mi tam pasi ;p potem stołówka. jak zwykle sympatycznie. potem trochę mniej bo fizy powtórka. chyba nigdy jeszcze nie byłem tak obryty z zadań na ćwiczenia. to chyba dobrze. na fizie skrodzka nie taka straszna, z piętnastu osobom postawiła piątki.

po uczelni matrix i netto, czyli czipsy. obiecywany od dawna władca pierścieni. miły wieczór :) a tera już spać, bo jutro od rana do roboty. noga lepiej.

zjeb dnia: prezentacja z grafów w następny poniedziałek. fuck!!!

ampop - cold facts 

06 października 2006

kolejny pierwszy raz

dzień podobnie jak większość tych w ciągu najbliższych 4 miesięcy, zaczął się pikaniem komórki o 6:30. szybka łazienka, szybkie śniadanie, szybko zapakowany strój i sio do autobusu. w autobusie explosions in the sky na uszach i obserwacja, iż 70% populacji pojazdu, to aktywne trzydziestki zaczynające karierę zawodową. super ku*** mają i pierd*** jak najęte. na włefie siata. oczywiście bez bólu się nie obyło, gdż moje paluszki u nogi zostały przygniecione przez sto kilogramów elektrotechniki. spoko, chyba już się przyzwyczaiłem, że z włefu nigdy nie wyjdę bez kontuzji.

w domu kąpiel i suszenie włosów. jak już żem stał się gotów do wybycia, tom pojechał na uczelnię, a dokładniej tradycyjnie w czwartek na stołówkę. sylwia oczywiście jak zwykle nic nie jadła od rana. okazało się, że mamy dzisiaj szansę na spagetti, tośmy ją wykorzystali. niestety nie smakuje już tak samo jak jeszcze pare miesięcy temu... gdy się nasyciliśmy, poszliśmy na małe co nieco napotykając po drodze romana. do wykładu głównym tematem oczywiście była fizyka, zresztą na wykładzie też. po uczelni matrixem do domu i fizy ciąg dalszy. przestrzeń mojego pokoju wypełniały: roy montgomery, hrsta, do make say think, magnog i ostatnie odkrycie - tarentel. wieczorem decyzja, że jedziemy na imprezę ateerową, nie mając kompletnie wyobrażenia jak takie coś wygląda. ciekawe czy skinner się najebie.

windy&carl - whisper

imprezowanie zaczęliśmy za wcześnie (w składzie ja, sylwia i dawid), ponieważ na miejscu okazały się być pustki. przybył marek i czarna, a trochę później ekipa z solca. krzychu marek snuł tradycyjnie swoje zabawne opowieści nagradzane naszym śmiechem. około 21:30 przybył skinner, tośmy wypili przed akademikiem ćwiartkę i browara. jak wróciliśmy, imprezownia okazała się być wypełniona po brzegi, co skutkowało tym, że za bardzo nie mogłem kogokolwiek odnaleźć. jak już znalazłem sylwię, tośmy poszli trochę potańcować. po tym fakcie poszedłem przed novum się przewietrzyć, no i imprezowy standard...

stopa nigdy jeszcze tak nie bolała. w zasadzie nie mogę chodzić. mam nadzieję, że się nic w niej nie pokruszyło.

04 października 2006

dijkstra

zgodnie z planem mimo że dzień wolny, rano budzik turned on. na wyżynach po 9tej, roman koło 10tej. fiza - zadania z akustyki i fal spoko maroko wchodziły. potem matrix, dziekanat, filet z kurczaka, matrix, akustyki ciąg dalszy. zmiana klimatu na algorytmy. rozkminianie trwało trochę. pierwszy z trojga pozytywnie rozpatrzony, ale co z tego jak o co kaman w pozostałych? romek zmulił, bo wcześniej za dużo schizował. biedaczek ;p

sigur ros - untitled4

sygnał. charakterystyka spadła, czyli norma. pod koszulką jebane bum bum bum. ciekawe kiedy sprzęt siądzie. może lepiej żeby siadł... trochem poleżał, potem wstał, popatrzał w kartki, i co z tego? no nic.

romkowi się zachciało pizzy, no to mnie też. dobra była, bo keczap był (pozdro dla bladego gdziekolwiek tam jesteś). romek wybył, dawid pobył. na koniec na wspólnej i nie majewski ani nic inne.

-tesko?
-nie

magnog na uszy, tup tup tup i kilka wdechów bo popadało w końcu.

bilans dnia: za mało zrobione, za mało zczajone. trudne te zadania z drgań.

sigur ros - untitled8

 

03 października 2006

1. dzień

dziś dzień zaczął się pozytywnie, z uśmiechem na twarzy. żeśmy poszli na przystanek, była miła gatka. ale oczywiście było zbyt pięknie i na uczelni już mi się zjebało. słuchawki na uszy i byle do wykładu... wojtyna nawet ciekawy, tylko z początku zamulał. potem było dyskretnie. zech jak zwykle zapodawał żenujące kawały, skinner mu chciał dorównać. chyba mu się udało ;p. załapałem się nawet na wycieczkę do tablicy, by narysować sobie graf niepamiętamkogo. potem ue z ratuszkową-majewskim-italaśkąnawet. przepraszam Cię. pomiary nigdy jeszcze nie szły nam tak topornie, co chwila głupie błędy, zrobiło się nawet nerwowo, ale daliśmy radę. potem bujnowski. niczego innego nie możnabyło się spodziewać, czyli friwolka we wszystkim, a jak nie, to projekt taki że o fajnie lepiej nie. po zajęciach szybko do biblioteki i powiększenie swojej wiedzy o fakt że: przewodnik to encyklopedia. sssuper. domu w końcu normalny obiad (zupa kalafiorowa i ziemniaki z grzybami), bo mama postanowiła wrócić z działki. bladowe jejejejeje.

w końcu zaczął padać deszcz. uwielbiam gdy krople uderzają o parapet, strasznie mnie to uspokaja. w głośnikach northern song dynsty i rivulets, czyli klimaty pasujące idealnie do tych za oknem. wieczorna lektura to "algorytmy optymalizacji dyskretnej", a z rozrywki to norma, czyli: na wspólnej i magda. jutro ważny dzień, ponieważ jeśli dużo zrobimy, to jest opcja na imprezę ateerową. zobaczymy.


1.

nie wiem co mnie skłoniło do założenia bloga. może to, że jest to teraz modne; może to, żeby mieć gdzieś zapisane moje życiowe poczynania; może po to, by wylać swoje myśli i uczucia (i tak w pełni nie jest to możliwe) "na papier" w postaci klawiatury i monitora, ponieważ nie chce mi się pisać długopisem, a zgubić rzeczywisty zeszytowy blog nie jest trudno; a może dlatego, że Ty również prowadzisz bloga, a jak wiadomo wiele rzeczy robimy razem i tak samo.

no więc treść zapewne nie będzie oszałamiająca, słowackim to ja nie jestem, soł składnia zdań czasem może spowodować załamanie psychiczne u co bardziej wrażliwego humanisty, ale mnie to osobiście gila wiadomo gdzie. dyslektykiem nie jestem, więc z ortografią myślę, że nie będzie najgorzej (zresztą to też mi zwisa, ale lepiej się czyta 'wieprz' niż 'wiepsz' czy coś).

jak pisałem głównej przesłanki ku prowadzeniu takiej inicjatywy nie mam. na pewno nie robię tego z nudów, bo na uczelni zapieprz w tym semestrze będzie krótko mówiąc ołje, a jak już się nudzę to wolę leżeć na łóżku z muzyką w tle i mieć standardowo(ego) doła. pozytywny blog to to zapewne nie będzie, bo pozytywnie mi w duszy nie jest i długo nie będzie. (szał z rymemi i chuj). pozytywnie nie jest, bo wiadomo, że miłość to najpiękniejsze uczucie jakie może ustrzelić człowieka. szkoda, że nie w cholerne moje kościste dupsko, tylko prosto wiadomo gdzie... (szerszy wymiar oczywiście)

dobra to tyle myślę że styka na wstęp bo tu zaraz już zamulę w pierwszej notce i będzie żałość.
pozdrawiam wszystkich co przeczytają i co nie. ci drudzy nie będą mieli bynajmniej straconych kilka minut ze swojego cennego czasu. ju saj

william basinski - d|p 5