29 czerwca 2007

różowa sukienka

rano po spojrzeniu przez okno zdecydowaliśmy się spędzić dzień na dworzu. błękitne niebo znacznie pokryte obłokami zachęcało do przebywania na powietrzu. pozostała kwestia wyboru miejsca wycieczki. myślęcinek był. fordon był. jeziorko koło auchana było. smukała była. wpadłem więc na pomysł gonienia za pociągami. ku mej uciesze ślivce się spodobał, więc po dwóch godzinach staliśmy już na trzecim peronie bydgoszcz główna. tam wielki zamęt. spóźniony pociąg z chełmu do kostrzyna, pośpiech do gdyni, osobowy do brodnicy. multum biegających ludzi pośród których my - nigdzie się nie spieszący, z aparatami w rękach. kocham klimat dworców kolejowych. ludzie którzy przyjeżdżają setki kilometrów, po to byśmy zobaczyli ich jedyny raz w życiu.



z peronu udaliśmy się w kierunku kładki nad dworcem. tam wielka kopanina, prawdopodobnie w celu budowy mostu łączącego kamienną z drugą stroną torów. wpadłem na pomysł by przejść się wzdłuż torów na dworzec pkp leśna. tak też postąpiliśmy. mijając wielkie hangary kolejowe weszliśmy do lasu, gdzie prowadziły nas tory. szliśmy ścieżką wydeptaną wzdłuż nich mijając stare, betonowe kładki, przysłuchując się czy przypadkiem nie nadjeżdża kolejny pociąg. idąc w ten sposób wymyśliłem sobie, że fajnie by było kiedyś spędzić okres wakacji (czy też już urlopu) podróżując właśnie w ten sposób. wyznacznikiem trasy wyłącznie tory, na plecach plecak z namiotem, w uszach muzyka. może ktoś chętny???



zachaczając po drodze o źródełko przy wodociągach doszliśmy w końcu na pkp leśna. tam ruch również niemały. dwa pośpiechy i dwa towarowe ..ach uwielbiam odgłos tych wielkich maszyn, toczących się po torach. cały dystans który pokonaliśmy zmierzyły krokomierze zakupione za dyszkę dzień wcześniej w tesco. wyszło nieco ponad 5km. całkiem fajna z nich zabawka, tym bardziej, że za grosze. jeśli się nie biegnie, nie schyla, nie skacze to wynik jaki podaje krokomierz jest zaskakująco dokładny. gorąco polecam taki gadżet.

deerhunter – octet
deerhunter – hazel st.
myslovitz – z twarzą marylin monroe

28 czerwca 2007

such a beautiful...

miał być film. było gonienie za chmurą i zachodzącym słońcem:



iopvtyu9

ostatnie dwa dni to laba jakiej dawno nie było. we wtorek wczesna pobudka z powodu wpisów z systemów cyfrowych. oddaliśmy przy okazji projekt z transmisji danych, i tak nie licząc na rychłe jego sprawdzenie. ponadto nieoczekiwany wpis z tk. fajnie, że kolejna rzecz z głowy, a dokładnie z września. po powrocie do domu nie miałem za bardzo co robić, więc chwyciłem za aparat oraz mp3 i poszedłem na spacer nad balaton. wiało niemiłosiernie, dookoła harcowały burzowe chmury. mnie się jednak nie spieszyło. wszyscy ludzie pędząc przed siebie, wyprzedzali mnie co chwila. nie dostrzegali oni przepięknego i burzowego nieba nad głowami, liści na drzewach targanych wichurą. nie cieszyli się z tego, że chłodny deszcz spada im na rozpalone czoło... w końcu doszedłem nad balaton z brzmiącym w głośnikach marsen jules. lubię to miejsce, gdyż życie płynie tam jakoś wolniej, bardziej beztrosko. jest spokój, nikt się nie spieszy, rybacy siedzą godzinami nad brzegiem obserwując lustro wody z nadzieją, że w końcu poruszy się pływak. dobrze, że jest kilka takich miejsc w moim mieście. wieczorem poszedłem na wyżyny. obejrzeliśmy the ring.

bloc party – so here we are
piano magic – artists’ rifles



dzisiaj natomiast odbyło się po kilkumiesięcznej przerwie, siatkówkowe granie. tym razem więcej ludzi spoza grupy, a nawet trzy nieznajome dziewczyny od dmuxa. mimo, że ostatni raz piłkę od siatki trzymałem w rękach w marcu, nie grało się najgorzej. liczę na to, że pogramy sobie jeszcze w te wakacje, i to nie raz ;) wieczorem znowu film. tym razem kilerów dwóch. póki co rozrywki dość.....do soboty... w końcu muszę się zabrać za program o permutacjach na matę oraz wkucie spicza. tym co mają już wolne, życzę owocnego spędzania tego czasu.

interpol – nyc
deerhunter – strange lights

25 czerwca 2007

amjeryka

no i stało się. nasz starosta, radosław krowiec, wyjechał do JuEsEj. akcja pożegnalna jak najbardziej zorganizowana. najpierw ja u ślivki na przed siedemnastą. potem matrixem na kapy. tam z wieżowca wyszły dwa wielkie ziemiosuwacze, a za nimi krowiec i jego mama. pakowanie do matrixa zajęło jakieś pięć minut. 'tutaj połóż. ja wezmę to tutaj. nie to się zsunie. no dobra to może jednak tam.' wszystko zkwitowane tym, by ślivka zmieniła auto na większe :) droga do dworca bardziej zawiła niż labirynt. oddawanie rzeczy karolowi i pożegnanie. potem trochę mniej zawile na dworzec na peron drugi. tam stał pociąg do zakopca, więc miałem okazję obczaić czego i ile. zakopiec pojechał. warszawa przyjechała. no i skinner na rowerze. droga z fordonu na dworzec zajęła mu 15 minut. mówił, że z czterdziestki nie schodził, co niby jego rekordem od teraz jest. chyba jednak rekordem bo się spocił chłopak niemało :) krowiec w tym czasie ulokował się już z mamą w pociągu. ostatnie spojrzenia. łzy w oku. no dobra, może nie łzy ;p pani z gwizdkiem na krowca żeby zamknął drzwi. no więc zamknął i pojechali :)


24 czerwca 2007

balans bieli

znowu cały dzień przed komputerem. trochę cym, reszta to już projekt. można rzec - skończony. nie wiadomo tylko czemu nie przekłamuje trzech bitów, z możliwych osiemdziesięciu. główkować nad tym mi już się nie chce. ponadto w końcu mały spacer. chłodno, wilgotno i pochmurno. chłonąłem to wszystko, gdyż trwało tak krótko. wieczorem wjechałem na ostatnie piętro z nadzieją na zachód słońca. niestety. szyki pokrzyżowały mi chmury. jedną taką złapałem parę minut wcześniej:



patryk_t - everything is in my hands
the skygreen leopards - walk with the golden cross

23 czerwca 2007

in the light of time

w końcu dzień, kiedy mogłem sobie pozwolić na dłuższy sen. wstałem kilkanaście minut po dwunastej, po czym wszedłem na forum naszego roku, gdyż miały być umieszczone na nim wyniki zaliczenia z systemów cyfrowych. owszem były, jednak okazało się, że profesor postanowił obniżyć wszystkim, którzy powinni dostać powyżej 3.5, ocenę o pół stopnia, gdyż stwierdził, że na tak wysokie jakie winniśmy otrzymać, nie zasłużyliśmy. zachłanność ludzi dosłownie mnie przeraża, ponieważ rozgorzała dyskusja, że jak tak można, że znowu obniżony próg, że zasługujemy na piątki. sorry ludzie, ale chyba zapomnieliście o tym, że zadania były już znane przed zaliczeniem, a w trakcie jego trwania profesor nie interesował się tym co dzieje się na sali, pozwalał na rozmowy, a nawet podpowiadał jak rozwiązać zadania. cieszcie się, że dostaliście 4 albo 4.5, a nie pisaliście zaliczenia z nowych, nieznanych nam zadań. chuj mnie strzela na takie zachowanie.

windy&carl – instrumental 2
windy&carl – fuzzy

po śniadaniu włączyłem sobie cyma. przejechałem pięć etapów dwie godziny gapiąc się na kręcące nogami sylwetki kolarzy. gdyby nie obowiązki, robiłbym to znacznie dłużej. cycling manager 4 jest to jedyna gra w którą gram bodajże już od dwóch lat i potrwa to zapewne jeszcze co najmniej drugie tyle (pewnie dopóki nie zmienię kompa) pomimo tego, że znam praktycznie na pamięć, tysiące kilometrów dostępnych w niej tras. po obiedzie zabrałem się za dokończenie projektu z transmisji danych. może szału on nie robi, ale bezpośrednio tyczy się tematyki przedmiotu (koder hamminga) i co najważniejsze, nie oddam projektu zrobionego wcześniej na inny przedmiot. jeśli będzie oceniony na niską ocenę, zawsze można przecież coś dorobić.

aix em klemm – sophteonal

siedząc przed kompem przy otwartym oknem cieszę się chłodnym powietrzem wlatującym z dworu. szczęście, że nie sprawdziły się prognozy mówiące o długich upałach w drugiej połowie czerwca. póki co zapowiadają na przyszły tydzień temperaturę max 20 stopni. w związku z tym muszę zaplanować jakiś spacer albo rowerowanie. ponadto, ostatnio w muzyce jest u mnie jak na jesień, czyli rozmyto. poniżej link do utworu który chodzi mi cały czas po głowie.

flying saucer attack – in the light of time

22 czerwca 2007

JAAaaa...

dzisiaj odbył się ostatni egzamin tej sesji, więc postanowiliśmy popołudnie spędzić w sposób rozrywkowy. po godzinie dwunastej ze slivką i romanem udaliśmy się na jego chatę, by ugotować obiad w formie spaghetti z sosem toscana. ślivka sprawnie sobie poradziła z ogromną ilością mięsa i makaronu. my z romkiem za to wypiliśmy po piwku i obejrzeliśmy pierwszą miłość. obiad był gotowy przed drugą, jednak trzeba było czekać jeszcze na kordzika, który zdawał matę dyskretną. na kordzika, ponieważ cała ta akcja, wymyślona przez ślivkę, miała na celu jego dokarmienie, bo biedactwo to nawet kuchenki nie ma w domu :) no więc w ramach czekania pograliśmy w pingla. myślę sobie, że trzeba będzie kiedyś w wakacje spotkać się na dłuższą sesyjkę, jednak może nie na strychu :) w końcu pan kordziński uporał się po dwóch godzinach z panem Z i dojechał do nas w momencie nakładania żarełka na talerze. spaghetti było przepyszne (buziak dla kucharki :* :), jednak zaraz po zjedzeniu udaliśmy się do domów, zahaczając jeszcze o uczelnię po wyniki z dzisiejszego egzaminu, gdyż trzeba było się przygotować na wieczorną imprezę u kordzińskiego.



do fordonu mieliśmy jechać oddzielnie, ale jak to często bywa robimy różne rzeczy w tym samym czasie, więc spotkaliśmy się na moim przystanku. na miejscu domówki okazał się już być rafał i po krótkim czasie damian. wyskoczyliśmy ze ślivką na moment do sklepu po procenty, żeby nie było, że nic nie daliśmy od siebie. w sumie były 2 litry alkoholu, co się wydawało na początku ilością nadmiarową. jakże się pomyliliśmy. o 1. w nocy trzeba było lecieć po kolejną flaszkę :) oprócz wspomnianych powyżej bawili się jeszcze: romek z justyną, kęskrowiec, skinner, gospodarz kordziński i dwaj koledzy z roku, a niedługo z nowej grupy, których imion chyba nigdy nie spamiętam. jeśli chodzi i picie to tradycyjnie narzuciłem sobie za szybkie tempo, więc faza przyszła szybko i z impetem. skończyło się to wspinaniem w deszczu i błocie na górki fordońskie, po czym dziesięciometrowym zjazdem na dupie do fordonu :) tym razem nie samemu, lecz z kordzikiem. wielkie szczęście, że zabrałem ze sobą zapasowe rzeczy do spania, bo kiepsko by wyglądał poranny powrót. wielkie dzięki kordzik za świetną imperezę i sorki za pomazaną ścianę oraz brak pomocy rano w robieniu porządków. kac był silniejszy...


19 czerwca 2007

knulp



z rana zaliczenie z systemów cyfrowych, a na nim zadania przeliczone wczoraj wieczorem. w domu już po dziesiątej. wolny czas spożytkowany na muzykę i cyma. mała namiastka niedalekiej przyszłości. mama przyniosła od brata komórkę dla mnie, więc trochę czasu zajęło mi wklepywanie kontaktów. tradycyjnie mój telefon technologicznie cofnięty o trzy lata, ale ja się cieszę kolorowym wyświetlaczem. jest spokojnie. nad ranem spadł deszcz, powietrze było pełne wilgoci. tak bardzo to lubię.

off the sky - cold distances to a warm place
songs of green pheasant - until...
songs of green pheasant - soldiers kill their sisters
aidan baker - bętes noires

18 czerwca 2007

o peggy brown! o peggy brooown!...

korzystając z okazji chwilowego pobytu w domu, mam okazję co nieco tutaj naskrobać. generalnie to nie za wiele się zmieniło od ostatniego wpisu. może to, że jest bliżej końca sesji, niż dalej. dzisiaj odbyło się zaliczenie z systemów teletransmisyjnych. wczorajszego wieczora miało miejsce tradycyjne spotkanie w celu nauki na dziś dzień. omówiliśmy oba rodzaje kabli, przeniki, modulacje, pozostawiając filtry same sobie. podobnie poczyniła większość roku. prowadzący jak na przekór wszystkie trzy pytania zadał odnośnie filtrów. po ich ujawnieniu na sali zapanował jeden śmiech i chichot. osobiście odpowiedziałem na trzecie, ponieważ zagadnienia w nim poruszane były omawiane na wcześniejszych semestrach. pozostałe dwa to dla mnie czysta magia. wszyscy liczą na to, że poprawka odbędzie się jeszcze w czerwcu.

this will destroy you – i believe in your victory

pomimo terminowego ścisku w kwestii zaliczeń, w sobotę udaliśmy się do myśla na otwarcie lata organizowane przez radio eska. głównym celem były koncerty goerge dorn screams oraz myslovitz. pomiędzy nimi wystąpiła grupa jeden osiem l, jednak nie dla mnie takie rzeczy (czytać: siedzenie na ławce w środku pola, wygrzewanie w słońcu i ratowanie małych żabek przed tłumami ludu). dżordżowie po raz pierwszy zagrali w plenerze, co wyszło im całkiem dobrze, tym bardziej, że grali w ciężkich warunkach – pod słońce i w silnym wietrze. troszka za słaba była gitara i perkusja, wokal super :) na myslovitz zszedł się multum ludzi, dwa razy większy niż na koncertach juwenaliowych. pierwszy raz miałem okazję ich słuchać na żywo. odbiór mega pozytywny. kapela typowo koncertowa. albumy to zupełnie inna bajka. nie ma na nich tej energii, którą przekazują w trakcie koncertów.



powoli zaczynam tęsknić za wolnym czasem, kiedy to nie wiem co ze sobą zrobić. w takich chwilach kładę się na łóżko i kontempluję muzykę. uciekam w swój świat. świat tylko dla mnie, tylko przeze mnie zrozumiały. świat piękny, pełen emocji jakich dostarcza mi słuchanie muzyki. pragnę leżeć całymi dniami i przesłuchiwać dyskografię loscil, stars of the lid. słuchać muzyki, a nie tylko słyszeć ją, jak to się dzieje obecnie podczas nauki. pragnę wsiąść na rower, pojechać gdzieś daleko na pola, do lasu gdzie nie ma ludzi i leżeć na trawie, patrzeć się w niebo. cieszyć przyrodą która mnie otacza. ah tak, tego teraz pragnę. jakie szczęście, że to już tak nie długo...

14 czerwca 2007

yes tina?

sesja w największym swoim nasileniu. mimo to nie jest aż tak źle, zapewne dlatego że uczymy się w większym składzie. u ślivki wieczorne spędy naukowe w grupowym gronie. do tego piwko, wykłady romanowo-radkowo-bulinowe i kupa śmiechu. spotkania tego typu są dobrą formą powtórki materiału oraz okazją do spotkania się, powygłupiania. na prawdę spoko inicjatywa.

tomasz bednarczyk – sad men on teh train

jeśli chodzi o zaliczenia to dziś było pierwsze ze światłowodów. pytania nie były trudne. zaliczenia jestem pewien, czekam zatem tylko na ocenę. niestety treść testu była sformułowana niekonkretnie w co najmniej dwóch pytaniach, więc może nie być piątki na którą po cichu liczyłem. kolejne dni upchane w pozostałe zalki. jutro telekomutacja, w poniedziałek teletransmisja, a we wtorek systemy cyfrowe. mimo takiego ścisku terminowego generalnie jest dużo czasu na naukę, tym bardziej, że z teletransmisji poczytałem co nieco. w sobotę planuję wypad do myśla na darmowe koncerty z okazji rozpoczęcia lata, organizowane przez radio eska. grają m.in. george dorn screams i myslovitz. na tych drugich jeszcze nigdy nie byłem, a mam na nich ostatnio chrapkę.


09 czerwca 2007

sesja se

dziwności sesji ciąg dalszy. niby nauka, ale nie do końca. wypadki losowo-nieprzewidziane, typu przemeblowanie mieszkania ślivki o drugiej w nocy. męczę światłowody, spisując co ważniejsze rzeczy ze skryptu w postać swojej bazgraniny. ona będzie podstawą dalszej nauki, gdyż w oryginale zbyt dużo chaosu. ta jednak dzisiaj idzie topornie. z rana wspomnianego przemeblowania ciąg dalszy, potem przymulenie którego przyczyną krótki sen, wypad do mnie po gołąbki oraz do tesko po owoce. zrobiliśmy supermultiwitaminową sałatkę z melona, banana, pomarańczy, mango i soku cytryny. pełna tego cała miska, więc przyjdzie nam to szamać jeszcze przez długi czas. oby orzeźwiło to nasz umysł i chęć do nauki, która jest póki co mizerna...

tarentel - two sides of myself part one




07 czerwca 2007

nonono no nono no

tegoroczna letnia sesja jest wyjątkowo dziwna, zresztą jak cały szósty semestr. niby tyle zaliczeń, wiele rzeczy do nauki, a czas mi mija na wszystkim innym tylko nie wkuwaniu. jedynym moim ruchem w tym kierunku było skrobnięcie parę kolejnych wersów kodu projektu z transmisji danych. we wtorek odbyła się zerówka z komutacji. zdały podobno dwie osoby, więc sesja przedłuży się o cztery dni. błędem było jednak opuszczenie w trakcie nauki generacji ciągów pseudolosowych. zresztą od dawna to robię, gdyż były na wcześniejszych przedmiotach. od czasu zerówki praktycznie cały czas słodkie lenistwo. wczoraj podobnie jak w zeszłą środę odbyły się tylko laborki z tk. prowadzący nakierował mnie jak zrealizować dziesiętnie wynik w moim woltomierzu, więc w tym projekcie będę mógł również dalej sobie skrobać. angola mam zamiar zaliczyć tuż po sesji, poprzez przedstawienie spicza o górach. nie powinno być z tym problemu, gdyż góry to mój żywioł :) po za tym od jutra koniec laby. biorę się za światłowody!

this is your captain speaking – a wave to bridget fondly

dzisiaj z rana poszedłem na procesję, na której myślałem że się stopię. istny ukrop. zaraz po niej planowałem wyjść z bladym na rower, jednak ten zaproponował godzinę piętnastą. dobry wybór. nie ma sensu jeździć gdy słońce jest w zenicie. umówiliśmy się tradycyjnie na zamczysku. miało być szwędanie się po myślęcinku, wyszła w sumie ponad 50 km-owa trasa, którą ostatnio pokonywałem samemu. większa część naszych rozmów oscylowała wokół tematyki związanej z naszą przyszłością. chyba po raz pierwszy poruszaliśmy takie kwestie. myślę jednak, że powoli zbliża się czas by pomyśleć o tym co będzie gdy skończymy studia. nie myślę tylko o pracy, ale również o założeniu rodziny. wchodzimy w wiek, kiedy nasi znajomi zaczynają się zaręczać, a nawet brać ślub. co najważniejsze, potwierdza się to w praktyce. osobiście uważam, że jakiś porządek musi być i najwyższym dla nas priorytetem jest póki co ukończenie studiów, a nie planowanie kupna pieluszek, smoczków, itp.



gregor samsa – young and old

ostatnimi czasy odmieniło się u mnie nieco w kwestii muzycznej. po blisko dwumiesięcznej manii słuchania ambientów zatęskniłem za brzmieniem gitar. męczę toteż typowe post-rocki, a najbardziej album 55:12 grupy gregor samsa. ich muzyka, którą już tutaj opisywałem, przemawia ostatnio do mnie najbardziej. pasuje mi w niej wszystko: od brzmienia gitar, przez wokal do tempa utworów. gorąco polecam na letnie wieczory, by uspokoić stan ducha.

03 czerwca 2007

takie tam

typowo przedsesyjny weekend. sobota spędzona w całości przed kompem na pisaniu projektu z transmisji danych. rezultatem tego: program w 70% ukończony, ionizing radiation i antistatic carpeting. w trakcie klepania kodu przesłuchana cała dyskografia off the sky i marsen jules. tradycyjnie w takim okresie na laście nasilone scrobblowanie. koło godziny dwudziestej oczy napromieniowane do tego stopnia, że nie mogłem patrzeć w monitor. mimo to jestem zadowolony z pracy, którą mam nadzieję ukończymy na dniach. wieczorem ślivkowanie.

eluvium – hymn_#1

niedziela to tradycyjnie dzień bezproduktywny. spanie do trzynastej. koło drugiej przyszedł do mnie taki jeden co zawdzięcza mi wolne gigabajty na swoim dysku ;p dostałem od niego płytkę z minimalami z wytwórni fragment. idealne do nauki. po południu oczywiście na dobre i złe oraz kościół. dopiero wieczorem mogę na dobre zabrać się za naukę. oby kawa podziałała co najmniej do pierwszej. miłej nauki ziomki!

explosions in the sky – the only moment we were alone

01 czerwca 2007

1 czerwiec