28 czerwca 2007

iopvtyu9

ostatnie dwa dni to laba jakiej dawno nie było. we wtorek wczesna pobudka z powodu wpisów z systemów cyfrowych. oddaliśmy przy okazji projekt z transmisji danych, i tak nie licząc na rychłe jego sprawdzenie. ponadto nieoczekiwany wpis z tk. fajnie, że kolejna rzecz z głowy, a dokładnie z września. po powrocie do domu nie miałem za bardzo co robić, więc chwyciłem za aparat oraz mp3 i poszedłem na spacer nad balaton. wiało niemiłosiernie, dookoła harcowały burzowe chmury. mnie się jednak nie spieszyło. wszyscy ludzie pędząc przed siebie, wyprzedzali mnie co chwila. nie dostrzegali oni przepięknego i burzowego nieba nad głowami, liści na drzewach targanych wichurą. nie cieszyli się z tego, że chłodny deszcz spada im na rozpalone czoło... w końcu doszedłem nad balaton z brzmiącym w głośnikach marsen jules. lubię to miejsce, gdyż życie płynie tam jakoś wolniej, bardziej beztrosko. jest spokój, nikt się nie spieszy, rybacy siedzą godzinami nad brzegiem obserwując lustro wody z nadzieją, że w końcu poruszy się pływak. dobrze, że jest kilka takich miejsc w moim mieście. wieczorem poszedłem na wyżyny. obejrzeliśmy the ring.

bloc party – so here we are
piano magic – artists’ rifles



dzisiaj natomiast odbyło się po kilkumiesięcznej przerwie, siatkówkowe granie. tym razem więcej ludzi spoza grupy, a nawet trzy nieznajome dziewczyny od dmuxa. mimo, że ostatni raz piłkę od siatki trzymałem w rękach w marcu, nie grało się najgorzej. liczę na to, że pogramy sobie jeszcze w te wakacje, i to nie raz ;) wieczorem znowu film. tym razem kilerów dwóch. póki co rozrywki dość.....do soboty... w końcu muszę się zabrać za program o permutacjach na matę oraz wkucie spicza. tym co mają już wolne, życzę owocnego spędzania tego czasu.

interpol – nyc
deerhunter – strange lights