30 października 2007

to były czasy..

a takiej muzyki słuchałem jak miałem 13 lat...


photek - ni ten ichi ryu



ltj bukem - demon's theme


28 października 2007

painting shadows

koniec laby. czas zabrać się do roboty. 2 sprawozdania, mobile ip, nauka php i mysql. to wszystko na pierwszą połowę listopada.

muzycznie zrobiło się u mnie w końcu bardzo jesiennie. nie karmię się jednak rzeczami dotychczasowymi. aktualnie dociera do mnie jedynie muzyka jednoosobowego projektu pana jon’a attwood, zwanego po prostu yellow6. absolutnie przepiękne, melancholijne, rozmyte ambientowe przestrzenie, okraszane często przepuszczoną przez efekty gitarę. stylistyka ta pasuje idealnie do tego co znajduje się za oknem. resztki rażących swym żółtym kolorem liści na drzewach. ostre, osnute lekką mgłą powietrze o które aż proszą się płuca. panujący codziennie słoneczny pomrok nadający światu tajemniczej, lecz ciepłej barwy. dla niektórych ta muzyka może się bardziej kojarzyć z okresem żałoby, smutków. jednak nie mnie. nie teraz.

yellow6August 26



jestem spokojny..

26 października 2007

stara babcia i inkubator przedsiębiorczości

ranek, jak to bywa zwykle po imprezie, niezbyt ciekawy. kac, kac, kac. i jeszcze raz kac. bez historii.

yellow6 - brittle

wieczorem natomiast zdecydowanie ciekawiej. kierunek: pub stara babcia, czyli mitting licealny. na miejsce dotarłem jako pierwszy. danzel tradycyjnie zamulił, co się wiązało z dużym spóźnieniem ;p po pięciu minutach dotarła na szczęście wyrwana z więzów stolikowych ślivka, dzięki czemu nie musiałem pół godziny sączyć piwa i gapić się na dziesiątki plakatów rozwieszonych po ścianach. danzel w końcu dotarł, odkupiając swoje spóźnienie kolejką piwka. z tego miejsca dziękuję :)



ku miłemu zaskoczeniu doszedł do nas jeszcze nelson i olis. po przesiadce na wygodną kanapę zaczęło się robić zjawiskowo... jak nigdy.
tematyka głównie polityczna, co się da jeszcze zrozumieć z racji ostatnich wydarzeń. my zabrnęliśmy jednak dalej rozważając o aktach prawnych, mysqlu, światłowodach, pszczołach, przyszłościowych zawodach, klimku, służbie zdrowia, ministerstwie finansów i spraw zagranicznych, kredytach studenckich i wielu wielu innych tematach, o których jeszcze nigdy w życiu – jak się znamy – nie rozprawialiśmy. wywnioskowaliśmy, że przyczyną naszej powagi była marynarka, którą reggi ubrał na jedno z wcześniejszych spotkań. kto wie. może w tym tkwi prawda :)




więcej relacji i zdjęć w kompocie śliwkowym

25 października 2007

kordzikowo chapter V ?

dzisiaj odbyła się w końcu przekładana od dłuższego czasu impreza kordzikowa, w wydaniu bodajże piątym. tym razem personalnie trochę skromniej. w piątkę, a w porywach w szóstkę. bawili się: kordzik, ślivka, radek, lewy, skinner, buli oraz chwilowo strzała. zaczęło się niewinnie, na oglądaniu wspólnej oraz mortal bijatyce pomiędzy tuskiem i kaczyńskim. po serialu jednak chwyciliśmy za kielichy i zaczęło się...

na pierwszy ogień poszła w trymiga obalona resztka kordzikowej cytrynówki. pierwsze procenty szybko rozgrzały nas do tańców, które wyprawialiśmy przez spory okres czasu. zmęczeni odpoczywaliśmy popijąc nalewkę dziadka lewego. niewinnie smakujący jak zwykły sok trunek okazał się po prostu za mocny. w międzyczasie przybył skinner ze strzałą. ten pierwszy został zmuszony do obalenia serii karniaków, co okazało się być czynnością śmiertelną :) ten drugi natomiast na swoje szczęście nie dał się namówić :) po wykończeniu nalewki chwyciliśmy za absolwenta. nie okazało się być to jednak dobrym pomysłem, gdyż nastąpiła seria restartów. co poniektórzy ostatnie takie chwile przeżywali dawno dawno temu w liceum :) co się działo dalej nie bardzo pamiętam. najbardziej kojarzę skinnera zamkniętego w tapczanie oraz dziwną sytuację z wykręconym karkiem oraz palcem w oku. generalnia to impreza była mocna.. :)

zdjęcia niestety robiłem przed przyjściem skinnera z racji wyczerpania się baterii.








więcej relacji i zdjęć w kompocie śliwkowym

24 października 2007

zapach kawy

zimno tej jesieni wyjątkowo mnie irytuje. marznę za szybko, praktycznie od razu po wyjściu na dwór. nawet najcieplejsze ubranie nie pomaga. w ogóle tegoroczna jesień jakaś inna. za mało deszczu, mgły, melancholii. jak mam w takich warunkach słuchać coastal, flying saucer attack czy windy&carl. chujowo.

co mnie irytuje jeszcze? ludzie w autobusie, którym się tłukę rano na uczelnię. najgorzej jest przed ósmą rano. nawet kilka 69 w ciągu pięciu minut nic nie zmienia. czemu wszyscy akurat wtedy muszą zaczynać pracę oraz szkołę? może dlatego, że ja jadę? dzisiaj irytacja wyjątkowa. stoję w przejściu z plecakiem. co chwila jakiś człek, najczęściej babcia czy dziad nie wiadomo dokąd o tak wczesnej porze jadący, szturcha mnie o plecak bo mu nie pasuje jechać tyłem. jak mam się w takim momencie skupić na słuchaniu muzyki, wybudzeniu siebie z zaspanego stanu. od początku studiów..czterech lat..może ze trzy razy miałem okazję usiąść.

tim hecker – blood rainbow

dzisiaj odbyły się pierwsze laborki, na które bardzo się nastawiłem. o sieciach światłowodowych. nie zawiodłem się. na początku odpytka, która przerodziła się w ciekawy wywód prowadzącego. ćwiczenie wykonywane na refleksometrze za 85 tys. zielonych. trochę dziwi mnie, że tak drogi sprzęt udostępniają studentom. bardzo praktyczne laborki. mierzyliśmy dyspersję chromatyczną 50kilometrowego włókna jednomodowego. nawinięte na szpulę zajmowało nie więcej miejsca jak zwykła drukarka. zadziwiające, że taka ćwierćmilimetrowej grubości nitka potrafi przesyłać setki tysięcy rozmów telefonicznych. utwierdzam się w przekonaniu, że światłowody to dobry temat na pracę magisterską. zobaczymy.. może bezprzewodówka zmieni moje zdanie.



jutro wybieram się na targi pracy. powoli zaczynam odczuwać powołanie w kierunku zajęcia się czymś. oprócz braku bieżących wpływów kasy, naciskają też lecące nieubłaganie latka. jakby nie patrzeć, również większość ludzi na roku ma pracę. muszę ruszyć dupsko..

yellow6 – never stay too long
portal – into the light

22 października 2007

a dzisiaj coś z zupełnie innej beczki... PCM

ostatnie dni mijają pod jednym hasłem, jakim jest pcm. nie ślęczę jednak nad metodą reprezentacji sygnału w systemach cyfrowych, lecz nad grą pro cycling manager. tak się stało, że gry tej serii są jedynymi jakie od kilku lat uruchamiam, nie wliczając oczywiście pesa odpalanego w gronie znajomych. lubię cyma, a teraz pcma, z jednej przyczyny – uwielbiam kolarstwo. obok skoków narciarskich jest to dyscyplina numer jeden. 90% ludzi puknie się w czoło zamiast usiąść przed telewizorem i oglądać długą transmisję z wyścigu kolarskiego, a tym bardziej ślęczeć przed komputerem gapiąc się godzinami na kręcące nogami postacie. ja jednak i w tej kwestii, bo drugą jest oczywiście muzyka, jestem inny. sprawia mi to wielką przyjemność, gdyż właśnie przy okazji mogę się skupić na swojej drugiej wielkiej pasji jaką jest słuchanie muzyki.

w grze, jak każdej innej sportowej, jest wiele możliwych trybów rozgrywki. najważniejszym jest tryb kariery, który umożliwia wcielenie się w rolę dyrektora sportowego jednej z blisko 150ciu ekip kolarskich, wliczając w to 20 zespołów pro tour. póki nie wpłynie mi kasa ze stypendium jestem zmuszony grać w wersję z 2005 roku, jednak jej wielką zaletą jest to, iż fani gry zrobili własną bazę danych, która zawiera kilkakrotnie większą ilość wyścigów, zespołów oraz kolarzy jak wersja oryginalna. krótko mówiąc, nie lada gratka dla fanów kolarstwa.

w grze oprócz podstawowych czynności jak ustawianie treningów i obozów treningowych, kupowanie kolarzy, wystawianie ich do wyścigów, możemy przede wszystkim sterować nimi w trakcie etapów. każdy kolarz z drużyny którą prowadzimy ma statystyki, z których główne traktują o umiejętnościach jazdy po górach, terenie płaskim, o szybkości, wytrzymałości i tempie regeneracji organizmu. to właśnie my decydujemy w którym momencie etapu, jaki kolarz ma zaatakować, a jaki chować się w peletonie przed wiatrem zbierając siły na sprinterski finisz. wszystko oprawione realną grafiką uwzględniającą realistyczne ukształtowanie terenu. szczególnie gra interesująco wygląda w trakcie etapów górskich. pcm-a polecam przede wszystkim fanom kolarstwa oraz ludziom którzy mają nadmiar czasu, bo zabiera ona naprawdę dziesiątki godzin :)

screen z Pro Cycling Manager 2007:



windy&carl - ballast

19 października 2007

on the road

nie mam ostatnio zbytniej ochoty na pisanie tutaj. tak naprawdę to również nie dzieje się nic ciekawego o czym mógłbym przynudzać, dlatego też wrzucę nieco zdjęć. pierwsze zrobione wczoraj z okna mojego mieszkania na groźnie wyglądającą chmurę. z relacji ojca, pod blokiem zgromadzili się ludzie, którzy również chcieli ją uwiecznić aparatem.



następne zdjęcia zrobiłem w trakcie dzisiejszego spaceru po puszczy bydgoskiej. niegdyś z danzelem ganialiśmy tam w śniegu po kolanach, dzisiaj natomiast postanowiłem udać się w środku jesieni. było cudnie. przez ponad dwie godziny spotkałem tylko trzy osoby. świadomie nie nałożyłem słuchawek na uszy, chcąc napawać się ciszą. ciszą, której przygrywał szum chwiejących się drzew na silnym wietrze, odgłosy ptaków oraz rytmicznie brzmiącego mojego chodu. wędrując tak pośród drzew liczyłem na spotkanie z jelonkiem, czy sarną, tym bardziej, że przechodziłem obok przygotowanych dla tych zwierząt stanowisk pokarmowych. niestety tym razem się nie udało..




16 października 2007

16

30 października beef terminal wydaje album z dziewiętnastoma utworami unreleased. czekam z niercierpliwością. póki co, na ukojenie raczę się klipem..


15 października 2007

popołudniowe impresje gliniankowe

radiohead - bodysnatchers











beirut - postcards from italy

14 października 2007

yhksz

przypałętało się znowu do mnie jakieś wirusowe towarzystwo, przez co zmuszony jestem wegetować w domu. w takim układzie tradycyjnie wyrywa mnie na zewnątrz tym bardziej, że pogoda ostatnimi dni wyjątkowo zachęca do spaceru, tudzież przejażdżki rowerem.

o właśnie. rower.. ostatni raz miałem okazję nim pojeździć na początku sierpnia. gdyby ktoś mi powiedział kilka lat temu, że pół wakacji nie tknę moich dwóch kółek, bym wysłał go na księżyc. jednak życie stawia inne obowiązki. w tym przypadku głównym był projekt. pozostaje tymczasem czekać aż minie kaszel oraz liczyć na utrzymanie dobrej pogody. jak tylko wszystko to się spełni, zapakuję aparat na bagażnik i ruszę do lasu, na wieś, nad jezioro. tak dawno tam nie byłem. tęskno mi.

seefeel – industrious
stars of the lid – low level (listening)+



nienawidzę jak ktoś ucina rozmowę w połowie stwierdzeniem typu: „to cześć”, „narazie”. mogę odwdzięczyć się tym samym i to w takim momencie, w którym ktoś może naprawdę potrzebować pomocy.

11 października 2007

utp start party 2007

dzisiejszy wieczór miałem spędzić w poznaniu na koncercie murcofa, jednak wszelkie argumenty za tą opcją, głównie finansowe, uniemożliwiły jej realizację. w zamian za to udaliśmy się na uczelnię, gdzie odbyło się utp start party - impreza rozpoczynająca rok akademicki. wieczór z krowcem, ślivką i lewym, zaczęliśmy na wyżynach. z małym opóźnieniem na stole pojawiło się zero.siedem, które planowo miało zostać obalone w pół godziny. pamiętać jednak trzeba, że dzisiejszego ranka (po czterech godzinach snu) zmuszeni byliśmy wstać po piątej rano. osobiście po południu położyłem się na dwie godzinki, jednak chłopaki studiują drugi kierunek, co spowodowało że nieco niedomagali ;p sytuację na szczęście uratowało pudełko smalcu z balkonu ślivkowego oraz słoik ogórków. spauzowani jeszcze przez telefoniczne rozmowy lewego przed 22. skończyliśmy pić i matrixem udaliśmy się na uczelnię.



na miejscu multum ludzi, w tym większość znajomych którzy bawili się tego wieczoru. w ich poszukiwaniu wylałem jakiemuś gościowi jakieś 56ml-ów piwa. z tego powodu wynikła na następne kilka godzin sytuacja jak dla mnie co najmniej absurdalna. niektórzy ludzie to jednak mają nie poukładane gdzieniegdzie. jeśli chodzi o stronę muzyczną, to na imprezie były dwie sceny. główna, na której dyskotekowe hiciory przygrywał jeden didżej. na bocznej natomiast grało czterech gości, którzy puszczali coś pomiędzy progressive techno a beats'n'breaks. większość tanecznego czasu spędziłem na tej drugiej wraz z lewym, olisem i cygim. ponad godzinkę czasu biegałem z aparatem, więc zarzucę nieco fotek. po dokładniejszy opis imprezy odsyłam do kompotu śliwkowego.



08 października 2007

moving pictures, silent films

dzisiejszy dzień był wyjątkowo miły. zaczął się od informacji, że nie powinno być problemu z kontynuowaniem projektu mimo dwóch różnych prowadzących. ćwiczenie na laborkach z transmisji danych łatwe i przyjemne. polegało na ściągnięciu charakterystyk zniekształceń tłumieniowych oraz opóźnieniowych kanału telefonicznego. zarówno bez szumu, jak i z szumem oraz zakłóceniami impulsowymi. wszystko zaobserwowane na mierniku, oscyloskopie oraz głośniczku wydającym transowe odgłosy. po zajęciach pierwsza wizyta w tym semestrze na stołówce. ostrzeżeni przez karola i radka o małych porcjach nakładanych przez nowego nakładacza porcji zrobiliśmy wielkie gały, po tym jak zobaczyliśmy nasze talerze. zamówiłem podwójny ryż, jednak nakładacz podniósł chyba tę wartość do potęgi drugiej. był jednak jeden szkopuł. ryż pływał w tłuszczu, co porządnie zmuliło nas na dobrą godzinę.



w drodze do domu, w apogeum zmulenia, śliwka wpadła na pomysł wypadu do parku botanicznego na chodkiewicza. skoro sam naganiam od dwóch tygodni na wizytę w nim, nie mogłem odmówić. na miejscu rozczarowanie. mamy jesień, a tam zielono jak w dżungli amazońskiej. po krótkim foceniu ratowaliśmy się awaryjnymi pomysłami. niestety szef mzk chciał, żeby do myślęcinka jeździł jeden autobus na godzinę, więc udaliśmy się pod las na glinki, gdzie ponownie nie dotarliśmy do ukrytego, tudzież nie ukrytego (wybierzcie sobie sami) cmentarza. zniechęceni, zmęczeni oraz zmarznięci ogrzewając się po drodze w kfc i na lavazzy u ślivki wróciliśmy do domów.


rivulets – stead
amp – baudelaire [live]

07 października 2007

all of yesterday tomorrow

nie no po prostu nie ma o czym pisać. bez historii. z konstruktywnych rzeczy to podstawy o phpie i zczajenie fotometrii w aparacie. w książce którą wypożyczyłem nie ma nic o obiektach. na szczęście znalazłem jeszcze takową, która o tym traktuje. lektura na następne dni.

wczoraj znowu migrenowe mroczki przed oczami. zaraz jak się zaczęły położyłem się i zamknąłem oczy. nie bolało tak mocno. szczęśliwie również zdarzyło się to wieczorem. nie pamiętam kiedy tak wcześnie poszedłem spać. wcześnie.. o 23.

spisałem wczoraj wszystkie tegoroczne albumy, które trzymam na dysku. część słucham często, niektóre odstawiłem po kilku utworach. muszę do nich wrócić. na koniec roku naskrobię tutaj muzyczne podsumowanie. o ile będzie na to czas..

rozpływam się przy amp.. po prostu magia.

amp – ipso factum [#]
amp – je veux

czar..

06 października 2007

zie zie zie zielonym do góry!

moje wcześniejsze przypuszczenia, wiążące bieżący semestr bardziej z sferą towarzysko-imprezową niż uczelnianą, póki co się sprawdzają. minął pierwszy tydzień, a ja jestem już zmęczony nocnymi atrakcjami. imprezowa kulminacja w najbliższy czwartek na ‘utp start party’. dzień ten miałem spędzić w poznaniu na zwiedzaniu miasta oraz przede wszystkim koncercie murcofa. niestety jest więcej opcji przeciw, niż za. płakać nie będę, gdyż pana coronę miałem okazję już słyszeć tego roku, a poznań nie ucieknie. wolę zbierać kasę na listopadowe piano magic. z powodu finansów odpuściłem sobie również odbywający się w przyszły weekend ‘low-fi festival’. mimo to polecam wizytę na nim szczególnie tym, którzy lubią gitarowe granie z elementami elektroniki. osobiście na festiwal bym się przeszedł dla: worm is green, flunk, kombajnu, george dorn screams i 3moonboys.

songs of green pheasant – pink by white
songs of green pheasant – pink by white
deerhunter – heatherwood

wracając do imprez to wszystko zaczęło się w środę wieczorem. w planie było grupowe spotkanie przy herbacie oraz rozmowy o wakacjach. pierwsze założenie upadło zanim się wszyscy zeszli. drugie natomiast, ciągnięte nieco na siłę przerodziło się w rozmowy o których lepiej publicznie nie wspominać :) nie że jesteśmy wylewni za bardzo :) wracając do wakacji, to arcik dużo mi naopowiadał o alpach, a szczególnie o mont blanc. trzeba będzie poważnie pomyśleć o wizycie w tamtych stronach, jeśli wypaliłby przyszłoroczny wyjazd do danii. dużo śmiechu przyniosła nam akcja wieszania większego panelu dla skinnera. ciekawe na jak długo wystarczy żółtych kolców.. ;)



po środowym grzaniu kanap następnego dnia postanowiliśmy ruszyć tyłki i podrygać w euphorii. zanim to nastąpiło, wypiliśmy u karola nieco mocniejszych trunków. następnym razem lepszą opcją będzie kupowanie alkoholu we dwie osoby, żeby nie było podobnych akcji z rozliczaniem się. normalnie żal. w trakcie picia karol zapodał wakacyjne zdjęcia z tatr. mimo, że byłem tego roku w ich słowackiej części, do polskiej mam sentyment i chętnie bym tam wrócił w niedalekiej przyszłości. trzeba jedynie przekonać taką jedną co marudzi ;p
po godzinie 22. dotarliśmy w końcu do lokalu, gdzie bawili się już: mięcho z olą oraz olis. reszta nocy przetańczona i przegadana, między innymi z uczestniczką tegorocznej edycji big brothera. . wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że fajną opcją by była cotygodniowa wizyta w euphorii, a jeszcze fajniejszą gdyby udało się namówić więcej znajomych.

piątek wieczór to już estrada, spotkanie z bratem oraz 15 lat formacji upside down. dla tych nie w temacie, jest to bydgoski postpunkowy zespół świętujący właśnie wspomnianą rocznicę. na co dzień nie słucham takiej muzyki, jednak jak wiadomo z życia, koncerty to zupełnie inna bajka. mnóstwo energii, pozytywne granie oraz teksty, superkomunikacja z publiką, która co chwila wskakiwała na scenę by śpiewać razem z zespołem. koncert był dwuczęściowy. w trakcie pierwszej wystąpił sam upside down. po przerwie zostali sami instrumentaliści, a gościnnie śpiewali wokaliści między innymi schizmy, dubska oraz 3moonboys. w drodze do domu zahaczyliśmy do ‘kebab burger’ na kebaba. nadal uważam, że najlepszy jest ten serwowany w donerze.



dzisiaj już wyłącznie odpoczynek. planowałem wyjść na rower, jednak na dworzu pochmurno i zimno. pozostaje ciepła herbata, komputer i lektura o phpie. wieczór filmowy. we dwójkę.

02 października 2007

haha hehe hyhy

w końcu mogę powiedzieć, że mam wakacje. fakt, że nowy semestr zaczął się już wczoraj, lecz po obserwacji ilości zajęć które nas czekają, póki co się nimi nie przejmuję. ogłaszam wołając głośno dookoła, że wakacje trwają dalej! mimo to wytężyliśmy umysły w celu wyboru projektu na ten semestr. jednogłośnie, lecz na początku z małym oporem z mojej strony, postanowiliśmy kontynuować nasze dotychczasowe wypociny. mamy w zamiarze podnieść je do rangi wdrożonej strony internetowej, najlepiej na witrynie utp. czeka więc nas praca nad nauką języka php oraz środowiska mysql. póki co wiem o tym tyle, ile śniegu leży pod moim blokiem.

staruha mha – transparency

sytuacja z nowym współlokatorem co najmniej zajebiście dziwna. można ją określić mianem tragikożecosie(dzi)ejekomedii. poznać pana artura udało mi się dopiero za trzecią wizytą. trwało to jakieś dwie sekundy, czyli nie wiele mniej od czasu jaki widywała go sama ślivka. póki co sytuacja obracana w żart :)



po deszczowym, nieprzyjemnym poranku nastało słoneczne i ciepłe popołudnie. pod pretekstem przeglądania w księgarniach pozycji traktujących o phpie, zaopatrzeni w aparaty ruszyliśmy na stare miasto. na początek tradycyjnie wyspa młyńska. na miejscu jednak innowacja - przeszliśmy się chodnikiem po drugiej stronie kanału. wyspa z tego miejsca prezentuje się bardzo ładnie. na szczególna uwagę zasługują żółto-brązowe wysokie drzewa. polecam to miejsce na popołudniowy spacer. w trakcie wędrówki wynikło wspólne spostrzeżenie, że bydgoszcz robi się co raz ładniejsza. renowacje budynków, nowe mostki nad kanałem oraz przede wszystkim zadbane zielniki obsiane mnóstwem kolorowych kwiatów. żeby zauważyć zmiany, wystarczy przejść się od savoya ulicą mostową w kierunku fary, jednak zachodząc ją od przeciwnej strony, niż ulica jezuicka.

library tapes – dis/dag/dimma
emil klotzsch – sctl14

w lumpeksie kupiłem nowy sweter. trochę przykrótkawy. a co mi tam..