31 marca 2007

zwierzaki

dzisiejszy dzień mimo przeziębienia w większości spędzony na powietrzu. najpierw porządki na cmentarzu w osielsku, potem wypad do myślęcińskiego zoo. wszystkie zwierzaki zostały obzdjęciowane :) niektóre się wprost nastawiały do obiektywu, a inne wogóle nie wyszły z norek. zoo jest fajną sprawą dla ludzi, jednak zachowanie tych zwierząt i ich wyraz oczu dają dużo do myślenia...

songs of green pheasant – i am daylights










30 marca 2007

0 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 58 59 0 1 2 ...

najnudniejszy dzień w roku. za oknem słońce, a ja muszę siedzieć w domu. wszystko przez swoją głupotę. cały czas odczuwam ból gardła, odksztuszanie, cieki z nosa. niezły wkurw. od rana grałem w cyma. tysiące przejechanych kilometrów, jedyną radością wygrana etapowa. od tego grania bolą mnie oczy i baniak, kręci się we łbie. porażka. jak jutro będzie tak samo, to wystrzelę. ja pierdziele jaka nuda.



radiohead – lucky (live at glastonbury 2003)

skoro mam 70gb wolnego miejsca na muzykę, wgrałem cała dyskografię aphexa. włączyłem po dwóch latach i popłynąłem. koję swoję uszy dziecięcymi melodiami okraszonymi acidowym, analogowym bitem. ten koleś jest geniuszem.

aphex twin – 000890569
aphex twin – vordhosbn
aphex twin – bbydhyonchord
aphex twin – start as you mean to go on

29 marca 2007

retrospection

ostatnimi dniami naszło mnie na zdjęcia z zeszłorocznego majowego wyjadu z bladym w beskid mały. retrospekcja w postaci zdjęć.












zdecydowanie najlepszy wyjazd w góry w moim życiu.

------...------------..---.--.-.------.

budzik. gorąco mi. gaszę budzik. puszczam sygnał. śpię dalej. otwieram oczy o 12stej. gorąco mi. załamka, że chory. biorę termometr. 5 minut później widzę 36,6. koniec załamki. parę godzin jeszcze w łóżku. szukanie muzyki. new weird america. tego będę szukał. nowe nurty, nowe horyzonty, nowe odjazdy. songs of green pheasant, six organ of admittance, beirut (dopiero o_O), aidan barker. psych folk. odkrywamy nowe krainy. wieczorem basinski. @$@$@$#$!#@#. odjazd...

great lake swimmers – changing colours
songs of green pheasant – pink by white
slowdive – waves
william basinski – d|p 3

28 marca 2007

sun

absencja na angielskim. pisanie programu na tk. uruchamianie programów na tk. uczelnia na tle usypiającego słońca.



eluvium - indoor swimming at the space station

po za tym to boli mnie głowa. idę spać.

27 marca 2007

studia...

jak to bywa zawsze we wtorek kiedy jest ładna pogoda, także ten dzisiejszy spędziliśmy na powietrzu. dużo czasu zajęło nam wybieranie miejsca, które zakończyło się niezbyt oryginalną opcją, mianowicie starym miastem. posiedzieliśmy na wyspie młyńskiej przy odrestaurowanym kanale z mostkami. poczytaliśmy tam słówka z angielskiego (drugi cel wyjścia, którego idea upadła po upływie 20 minut :), po czym siedliśmy na starym rynku w celu obserwacji krótko ubranych pań oraz w parku przy jedynce, gdzie wszamaliśmy kebaba oraz zajęliśmy ławkę karolowi i dorocie :)









loscil – ema

sympatyczny dzień. niestety zaczyna mnie boleć gardło. głupi chodziłem bez kurtki.

25 marca 2007

warm

dzisiaj tak naprawdę zaczęła się wiosna. od rana słonecznie, ciepło trochę wietrznie. nie mogliśmy sobie odmówić jak zwykle takiej okazji, więc poszliśmy na spacer. najpierw 79 do żana, potem nad kanał bydgoski, wyspę młyńską i wzdłuż brdy, zahaczając o łuczniczkę koło której odbywały się palenia gum i te sprawy, doszliśmy do tesko. tam higieniczne zakupy i spad do domu. po południu instalowałem się dalej na nowym dysku. mam jeszcze 70gb wolnego na samą muzykę. cudnie :)







loscil – chinook
loscil – charlie

od kilku dni nie mogę się oderwać od loscila, szczególnie albumu plume. uwielbiam zasypiać, a najbardziej budzić się przy jego muzyce. wówczas mam uczucie jakbym dryftował w innej rzeczywistości. polecam na odprężenie (kurwa. właściwie komu ja to polecam?!?!?!?!).

24 marca 2007

Gmm PARTY

dzisiaj odbyła się umówiona w krótkim czasie impreza u kordzika. w odróżnieniu do dwóch poprzednich było znacznie tłumniej. skład: ślivka, radek, karol, skinner, roman i justyna, olis, korrrdziński, arcik, skrzat z lasu no i ja. w tym momencie nie wiem co więcej napisać. powiem ja pierrrdole kurwa mać, allllllllllle impreza!!! zdjęcia mocno wyselekcjonowane :))))








21 marca 2007

...plume...triple point..stases...

pierwszy dzień wiosny, lecz po spojrzeniu za okno zwątpiłem w to jaką mamy porę roku. na angielskim tradycyjnie nuda. na dyskretnej romek zrobił nam fajny wykład. szóstka zasłużona. tk luźne, gdyż uruchamialiśmy program napisany w domu oraz pisaliśmy interaktywnie z prowadzącym nowy. do domu program sortujący tablicę w assemblerze. jea.





loscil - charlie

przed labami tk zaczęła mnie boleć głowa. tabletka nic nie pomogła, więc idę spać. jestem strasznie zmęczony.

20 marca 2007

artystyczny zespół lesbijek

bezproduktywności ciąg dalszy. na uczelni nic się nie dzieje, co raz więcej wykładów powodujących nieogarnione we mnie znudzenie. skutek tego taki, że w trakcie ich trwania głupawka, schizy, zboczenia i wymyślanie rozszerzeń skrótów. dzisiejszy dzień sponsorował skrót AZL. wyszło na to, że uniwersalne jest „ale za luźno” :) dubalski zapowiedział dzisiaj zmianę prowadzącego obu telekomutacji. ciekawe jak to będzie wyglądało z maszewskim. na przerwach również stypa, chodzenie bez celu po korytarzach. ratowałem się aparatem, więc dzisiaj parę fotek.



art of fighting – misty as the morning

w drodze do domu wstąpiliśmy po mięsiwo do galerii. eh :(, życzę Wam smacznego obiadu ;) u mnie pierogi z paczki, które grają rolę pyzów. a tak po za tym, to podłączenie prądu do piwnicy kosztuje bagatela 80 zł. zdzierstwo...

18 marca 2007

cold mountain

kolejny bezproduktywny weekend, przesiedziany przed komputerem. na dworzu zimno i wietrznie, co skutecznie zniechęciło mnie na rowerowe wojaże. najbliższy tydzień również nie zapowiada się niestety za dobrze w tej kwestii. no cóż, trzeba jeszcze poczekać. książka o builderze leży około trzydzieści centymetrów ode mnie, jednak nie miałem siły i chęci wyciągnąć jeszcze do niej ręki. nie wiedzieć czemu przełożyłem ją godzinę temu na tapczan. pewnie dlatego, żeby nie było, że jej nawet nie dotknąłem. poza tym to od wczoraj przełączam między ulubionymi stronami, włączam cyma by przejechać dwa etapy i znowu ulubione strony, last.fm po raz tysięczny. takie ot życie weekendowe. życie którego tak bardzo brakowało mi w ostatnim semestrze.

gregor samsa – even numbers

jeśli chodzi o muzykę to przewinęło się wiele nowych dla mnie rzeczy w ostatnim czasie. finlandzkie paavoharju nie wiedzieć czemu (moja imaginacja) miało być irytującą, jazzową psychodelią. okazało się być czymś na styl colleen, czyli spokojna dzwonkowa elektronika ze smyczkami. w dalszym ciągu jestem zachwycony kaolin. ściągnąłem wczoraj rzekomo ich najlepszy album allez. czy najlepszy to się okaże, póki co rządzi shalem! pewno jest jedne – często będą gościć w moich słuchawkach podczas rowerowania.

mount eerie – wooly mammoth’s mighty absence

uruchomiłem również dwie stare rzeczy, które ciążą na moim dysku od paru miesięcy. pierwszą jest gregor samsa. jakże pozytywny odbiór, szczególnie w takie dni jak teraz. szare, deszczowe, wietrzne. ich twórczość jest zmiksowaną mieszanką sigur ros, coastal i gy!be. ciche brzdąkanie na gitarze, śliczne pomrukiwanie czy też podśpiewywanie pewnej pani, nagle wjazd smyczków i ściany gitar. drugą rzeczą, która praktycznie pierwszy raz tknąłem jest mount eerie. niepraktyczne pierwsze tknięcie skończyło się wyłączeniem foobara bodajże na drugim utworze. jakże wielki to był błąd! póki co mam dwa albumy, poznaję, poznaję, rozpływam się...

mount eerie – goodbye hope

ps (do p_t). eleven songs of mount eerie, zupełnie inne od 7 new songs of ME. minimalistyczne, elektroniczne pianinko, prosty, analogowy bit i cudnie spokojny wokal phila.

16 marca 2007

krizisus uczelnios cokolwiek robos

w ciągu ostatnich dwóch dni zbyt wiele ciekawego się nie wydarzyło. w środę nie poszedłem na angielski, gdyż kończyłem w tym czasie sprawozdanie z teletransmisji. pojechałem tylko po południu na laborki z tk, które znowu trwały długo ponad planowy czas. opornie idzie nam ten assembler. w czwartek z rana trzy wykłady. nad chodzeniem na światłowody muszę się stanowczo zastanowić. jest to chyba najbardziej niepoukładany i chaotyczny wykład na tych studiach. a szkoda, bo tematyka niezwykle ciekawa. po okienku były laby z teletransmisji. sprawozdania nie oddałem, ponieważ nie wziąłem ze sobą protokołu. groziło to nie przystąpieniem do ćwiczenia, lecz na szczęście nie zostaliśmy wyproszeni. hałabała znowu zadawał tysiąc niesprecyzowanych pytań, więc do ćwiczenia przystąpiliśmy jako ostatni. wieczorem zapodałem kimacza, po czym buszowałem w necie i pograłem w cyma. nie chce mi się uczyć, robić projektów, sprawozdań. chcę iść na rower, jebnąć się plackiem na trawie i patrzeć w niebo mając na uszach kaolin!!!
jeśli chodzi o muzykę to odsłuchałem parę nowych rzeczy. art of fighting jak zwykle piękne i spokojne melodie oraz cudny, kojący wokal. w moim odczuciu ich najpozytywniejsza i najweselsza płyta. inroads, great lake swimmersów zdecydowanie najbardziej folkowa w ich dorobku. nie przebija debiutu. stwierdziłem również, że zaniedbałem z deka muzykę skandynawską. słucham od czasu do czasu mew oraz kent, ale gdzież zapodziała się islandia?!?

explosions in the sky – six days at the bottom of the ocean

pierdolę. nic dzisiaj nie robię...


aha. w końcu włosy podciąłem.

13 marca 2007

DDW

to ja poproszę takie studia aż do ich skończenia. dzisiaj znowu tylko jeden wykład, koniec zajęć o 10tej i wspaniały pomysł na kolejne wojaże. tym razem padło na chełmno, a szerzej na ukochaną przeze mnie dolinę dolnej wisły. uwielbiam krajobraz, ukształtowanie terenu, klimat tych stron. pierwszy raz przyszło mi je zwiedzać zza okna samochodu. nie jest to z pewnością to samo co jazda rowerem, jednak ten sposób podróży pozwala na zobaczenie więcej miejsc i oczywiście bez wysiłku. gdyby tylko paliwo było tańsze...

najpierw pojechaliśmy do gądecza do, zaryzykuję, jedynej jaskini w północnej polsce. dostanie się do niej było okupione nie lada trudem.





dalej udaliśmy się do źródełka św. rocha w topolnie, zbaczając na moment do szesnastowiecznego kościółka we włókach.







następnie udaliśmy się na zamek w świeciu przejeżdżając przez chrystkowo oraz zatrzymując się na wiślanym wale (tam gdzie zawsze:) na małe co nieco.







ze świecia udaliśmy się do celu podróży - chełmna. spotkaliśmy się tam z rowerującym skinnerem, pozdrowiliśmy kamila i poszwędaliśmy się po mieście.





wracając do bydgoszczy zboczyliśmy na górę św. wawrzyńca, skąd rozpościerają się piękne widoki na dolinę dolnej wisły. dzisiaj było nieco pod słońce :)



szkoda, że tak mało osób wie jak wiele jest pięknych, wartych zwiedzenia miejsc w okolicach bydgoszczy.

!!! - theme for space island