27 lutego 2008

wery gut

wraz z kolejnymi dniami nowy semestr zaczyna mi się co raz bardziej podobać. po pierwsze ubywa zajęć. jeśli uda się przesunąć środowy wykład na wtorek, będziemy mieli wolne aż dwa dni w tygodniu, co sprzyja przyszłej pracy. ponadto tematyka przedmiotów, która bardzo uderza w moje upodobania, oraz przede wszystkim sposób ich prowadzenia nastraja pozytywnie. również ciekawie zapowiada się projekt z sieci komputerowych, który polega na wykonaniu projektu wykonawczego całej infrastruktury okablowania strukturalnego dla przykładowego budynku. trochę będzie trzeba jednak doczytać w tym temacie.
w związku z wyczerpaniem miejsc na prace dyplomowe u jednego z prowadzących musiałem ruszyć dzisiaj dupsko, żeby zająć temat u innego na którym również mi bardzo zależało. temat chyba bardziej nie może być związany z przyszłą pracą – ‘metodyka projektowania i wdrażania linii światłowodowych’.

rosy parlane – part 1

po uczelni pojechaliśmy do tepsy odebrać warunki techniczne na nasz pierwszy projekt. będziemy projektować światłowód do stacji bazowej pod umts przy ul. koronowskiej. ‘cała procedura’ :) pobrania warunków poszła szybko i sprawnie. wcześniej wchodząc na obiekt przy portierni dowiedzieliśmy się, że w branży jest kolejna osoba z roku. robi się tłoczno :)

25 lutego 2008

further

no i rozpoczął się kolejny semestr. cholercia już ósmy. z tego powodu nachodzi mnie ostatnimi czasy co raz więcej myśli jaki to się ze mnie robi dziad. koniec edukacji, która trwa bez przerwy od szesnastu lat będzie zapewne nie lada szokiem, czy też dyskomfortem. nie wiem jakby to uczucie najtrafniej określić. określę jak już je poczuję. jak będzie za bardzo nasilone zastanowię się nad jakimiś studiami zaocznymi. pozostaje tylko kwestia wyboru. niestety w tym mieście nie jest on za wielki.

flying saucer attack – dark wind
flying saucer attack – in the light of time
flying saucer attack – come and close my eyes

wracając do pierwszego dnia semestru, to odbyły się dzisiaj dwa wykłady z jednym prowadzącym. tematyka dosyć ciekawa. najważniejsze, że prowadzone są bardzo konkretnie i bez lania wody. po za tym dowiedzieliśmy się z kim mamy projekt. parę osób w grupie odetchnęło :)

po powrocie do domu natknąłem się na najlepszą wiadomość tego roku. w maju, william basinski wystąpi w poznaniu. już zacząłem odliczać dni...

23 lutego 2008

mytting

na dzisiejszy wieczór zaplanowane było spotkanie z ludźmi z liceum. jego pomysłodawca jak zwykle nawalił, więc trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce ;p zgromadzili się: skinner, nelson, ślivka, danzel, bulin oraz początkowo ewelina. spotkanie zaczęło się od szukania dachu nad głową pod którym można by wypić nieco piwa. bydgoszcz jednak to takie wspaniałe miasto, w którym nocą ulice w centrum świecą pustkami, a kilka najpopularniejszych klubów jest wypełnionych po brzegi. reszta albo zamknięta, albo zarezerwowana. wylądowaliśmy zatem po ponad godzinnym szwędaniu się w przytulnej pizzerii. zamówiliśmy po piwku i zaczęliśmy rozmowy, które od jakiegoś czasu nabrały naprawdę poważnego tonu. dzisiaj nie było o polityce, lecz o związkach, pracy i ogólnie o przyszłości jaka czeka nas już za półtora roku (sorki. prawników za cztery i pół ;p ). niezauważenie odjechały nam dzienne autobusy, więc konwersacje przeciągnęły się do odjazdu pierwszych nocnych. przed północą wszyscy rozjechali się do domów.



poza tym to dopiero dzisiaj dotarła do mnie powaga całej sytuacji z odpoczynkiem. postaram się więc go zagwarantować. popłynę sobie gdzieś moją łupinką w ocean jednocześnie bacznie obserwując światło latarni. martwi mnie jednak tylko to, że woda jest bardzo wzburzona. postaram się nie wypaść z łupinki.

william basinski – el camino real

21 lutego 2008

jedziemy nad morze?

dzień nieoficjalnego zakończenia semestru. nieoficjalnego, ponieważ zapomniało nam się skontaktować z prowadzącym projekt. na uczelnię przejechaliśmy się po to, żeby sobie o tym przypomnieć :) nie przybyliśmy jednak na marne, ponieważ wiemy z kim i kiedy odbędą się zajęcia w przyszłym semestrze. zaliczenie projektu przełożone na sobotę.

wracając do domu, gdzieś koło auchan ślivka stwierdziła, że skoro mamy pierwszy wolny dzień od ponad miesiąca i na niebie świeci słonko, można by jego resztę spędzić na powietrzu. ja chętnie na to przystałem, zapytując o propozycje. spodziewając się odpowiedzi typu, myślęcinek lub osowa góra, usłyszałem – morze. pierwsze moje myśli były typu, „no co ty, przecież jest już 12sta”. zacząłem wymyślać opcje zastępcze typu kaszuby, jezioro gopło. przypomniałem sobie jednak jaką frajdę sprawiają ‘spontany większego kalibru’ i czterdzieści minut później ruszyliśmy z pełnym bakiem w kierunku gdańska.

całą drogę czułem się jakoś nieswojo. zamknięty przez kilka miesięcy w betonowej klitce zdążyłem zapomnieć co to jest przestrzeń, pola i wioski. magicznego klimatu dodawała lekka mgiełka ograniczająca nieco widok horyzontu. głównym zamierzeniem wyjazdu była próba ogarnięcia przestrzeni jaką tworzy morze z niebiem. jednak z każdym kilometrem bliższym gdańskowi rosła w nas irytacja. robiło się co raz ciemniej, a kilometry przybywały co raz wolniej. przyczyn było wiele w tym kilka wyjątkowo wkurzających. np. osłona starego dziadka na jadącego kolarzówką przez „uprzejmego” kierowcę mikrobusa, albo tir wyjeżdżający tyłem na krajową jedynkę, który nie wiem jakim cudem zakopał się tamując pół szosy.



w gdańsku korki okazały się jednak znośne, i na sopockie molo stąpnęliśmy tuż przed siedemnastą. z świadomością wolnego czasu oraz tego, że w tej samej chwili krowiec pisze projekt, na twarzy w ułamek sekundy narysowały się nam szczere uśmiechy :) było po prostu cudnie :)







zmarznięci i zmuszeni szukaniem kiosku w celu kupienia baterii do mojego aparatu wylądowaliśmy na pysznej kawie i alpejskim burgerze w mc’donaldzie. po kilkunastu minutach doszedł do nas kuzyn ślivki – tomek, z dziewczyną. żeby na samym jedzeniu się nie skończyło, udaliśmy się ponownie na molo, lecz tym razem po ciemku i we czwórkę. niestety za długo tam nie pobyliśmy, ponieważ zimny wiatr przegonił nas szybko i skutecznie.



skoro byliśmy w gdańsku, nie wypadało nie odwiedzić bladego. z pomocą tomka dotarliśmy do studzienkowych akademików, a później z nieco niepewną pomocą krzycha zajechaliśmy pod akademiki ug. w jednym z nich swój mały pokoik ma jego sylwia. w związku z rzeczywiście małymi rozmiarami pokoju zeszliśmy we czwórkę do pobliskiego klubu na krótką pogawędkę. gdy wybiła 21, my zwinęliśmy się jednak do samochodu. zważając na poranną pobudkę oraz przede wszystkim na to, że byliśmy jeszcze w gdańsku było to wielce wskazane :)

podróż powrotna, po ciemku jak zwykle kosztowała mnie dużo nerwów. mój słaby wzrok sprawia mi wrażenie, że każdy samochód zbliżający się z naprzeciwka jedzie prosto na nas. na szczęście i tym razem było to tylko wrażenie. :)

był to na prawdę wspaniały dzień. polecam wszystkim wszelkie spontany wyjazdowe. one na prawdę sprawiają, że szare i codzienne życie nabiera nieco kolorowych barw ;)

15 lutego 2008

nie-bo


fennesz - a year in a minute

back to life

wracam do życia po pięciu ciężkich dniach. grypa to chyba najbardziej nudna i monotonna rzecz na świecie. leżysz w łóżku starając się utrzymać pocenie ciała, gdyż tylko to może cię uleczyć. temperatura robi nadzieję około południa żeby wieczorem ponownie oznajmić, że czeka cię kolejny dzień w łóżku. ja leżałem cztery dni. ominął mnie w tym czasie jeden egzamin. na szczęście bez problemów będę mógł go zaliczyć w poniedziałek.

sigur ros - popplagid

w ciągu choroby miałem sporo czasu do myślenia. myślałem przede wszystkim o najbliższych tygodniach. skoro mamy przerwę w związku trzeba sobie wypełnić jakoś czas. wypełnię go mianowicie realizacją swoich pasji. przede wszystkim jak tylko będzie ładnie ruszę z aparatem na miasto, a jak zrobi się cieplej – na wieś. po za tym muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka. muszę nabrać sił po chorobie, więc przydałoby się nieco poćwiczyć. niebawem zacznie się sezon rowerowy, który na pewno nie będzie wyglądał jak poprzedni. sąsiad z klatki jeżdżąc do pracy 3 km w dwie strony przejechał więcej kilometrów ode mnie ;) zastanawiam się również czy nie zacząć biegać. brakuje mi męskiego wyjazdu w góry jak za dawnych lat. 200 złotych w kieszeń, cały dzień z ciężkim plecakiem na szlaku i mielonka z mielonką. blady co ty na to? może wyskoczymy się pomęczyć w jakiś weekend? :)

boat club - memories

mam nadzieję, że już niebawem nastąpi kordzikowo xx (nie pamiętam już które :) z nowymi ekstra-efektami oświetleniowymi ;) szykuje się również na dniach pes-night u mięcha. poza tym praca i uczelnia...


będzie co robić :)

11 lutego 2008

pod znakiem kropli

zgodnie z przewidywaniami ślivki, zaraziłem się. o czwartej nad ranem obudziła mnie sahara w ustach i uczucie unoszenia się nad łóżkiem. oznaczać to mogło tylko jedno, 39 kresek na termometrze. sytuacja niezbyt pocieszająca w wymiarze porannego egzaminu. jednak trzy godziny później, gdy budziłem się żeby wstać na dobre, zmierzyłem 37,5 kreski. zawsze mogło być gorzej.

w ciągu tej sesji istnieje wyjątkowy brak jakiejkolwiek organizacji jeśli chodzi o godziny rozpoczęcia egzaminów. pojechaliśmy w razie co na dziewiątą, jednak bardziej prawdopodobna była opcja na dziesiątą. na spornej, czyli już blisko uczelni telefon od krowca. egzamin na jedenastą. to była druga niepocieszająca opcja tego dnia.

na czas oczekiwania przed egzaminem zaaplikowaliśmy się w cholernie gorącym centrum intymności. że niby to było dobre na moją gorączkę :) ta za to nie pozwalała mi się skupić na ostatnich powtórkach, więc chwyciłem za aparat. stąd dzisiaj trochę fotek.







przed jedenastą udaliśmy się w końcu na egzamin. po drodze spotkaliśmy profesora, który oznajmił, że odbędzie się on w audytorium novum. wieść ta wzbudzała we wszystkich wybuch śmiechu. ciekawe czemu? :) pytania były cztery, wszystkie wręcz przepisane z zagadnień które otrzymaliśmy przed egzaminem. pierwsza pozytywna opcja dzisiejszego dnia.

na drugą nie trzeba było długo czekać, gdyż wywalczyłem 5 z sieci komputerowych. kluczowe okazały się być rysunki, których nie miałem...

slowdive – altogether
slowdive – missing you

dręczę się myślami. chociaż w mniejszym stopniu, cały czas głowię się jak kilka dni mogło tak wiele zmienić. była to ostatnia opcja jaką bym podejrzewał, szczególnie po takim radosnym początku roku. w głowie zacząłem rysować już plany na następne miesiące. mam wziąć gumkę do mazania???

10 lutego 2008

;

chyba zbyt wiele dobrego w tym roku się wydarzyło, żeby mogło być dłużej tak pięknie. najbardziej przykre jest to, że po tym co słyszałem jeszcze dwa tygodnie temu dzisiaj usłyszałem zupełnie coś sprzecznego, smutnego.





widocznie jeszcze za krótko czekałem...

07 lutego 2008

tszysta

półmetek sesji. pierwszy egzamin z sieci komputerowych był zaskakująco łatwy. uczyliśmy się wielu szczegółów, jak się okazało zupełnie niepotrzebnie. może się jednak też okazać, że wiedza ta przyda się na projekcie w przyszłym semestrze. dzisiaj miałem drugi egzamin – z systemów łączności bezprzewodowej, a dokładniej z systemów komórkowych gsm i umts. zakres materiału o niebo większy niż na sieci i jak dla mnie o niebo ciekawszy. nie powiem, uczyłem się sporo, dość dogłębnie. dwa pytania podpasowały idealnie, trzecie ni z gruszki ni z pietruszki, bo z zagadnienia o którym kompletnie nie było mowy na wykładach. mimo to jestem z siebie zadowolony, ponieważ na dwa pozostałe myślę, że odpowiedziałem wyczerpująco. w przyszłym tygodniu dwa egzaminy już ze specjalizacji – zagadnienia transmisyjne oraz sieci światłowodowe. spis tematów na pierwszy trochę przeraża. przeraża również bardzo mało czasu na naukę. mimo to dzisiaj zrobiłem sobie dzień przerwy pozwalając sobie na popołudniową kimę, telewizję i muzykę. muzyki brakuje mi najbardziej.

songs of green pheasant – remembering and forgetting

wytrzymać jeszcze te dwa tygodnie..

05 lutego 2008

korki

sesja zmienia ludzi... ;)