01 listopada 2007

1 XI

od trzech lat mam zwyczaj jeździć na cmentarz rowerem, ponieważ dreszcz nerwu przechodzi po mnie, jak tylko pomyślę o korkach oraz tłoku w autobusach. tym razem przyjemność podwójna, gdyż rowerowałem ostatni raz na początku sierpnia. w moim przypadku jest to wyjątek epokowy.
im byłem bliżej cmentarza, tym większy i szerszy uśmiech rysował się na mojej twarzy. był to oczywiście szyderczy uśmiech. opatulony w golf, uśmiechnięty, powoli kręcąc nogami wyobrażałem sobie jak bardzo ich wszystkich wkurzam. dobrze mi z tym.

aby mój brat pojawił się w domu na obiedzie musi być na prawdę święto. ostatni raz był na wielkanoc. pojawił się i dziś.

wieczorem, świadomy mniejszego tłoku w autobusach, wybrałem się na cmentarz na kossaka. jest tam zdecydowanie przyjemniej niż na wiślanej, ponieważ groby ułożone są gęściej oraz przede wszystkim cmentarz jest mniejszy. klimatu dodawały tysiące lampek, których światło nie było wspomagane latarniami. chodziłem między grobami prawie godzinę..



dużo myślałem o różnych rzeczach. między innymi o tym, że to był ostatni rok kiedy u dziadków byłem poprzedniego 1. listopada.

boreal – gamle menn