17 września 2007

dzień 3.

na samym wstępie notki od razu ostrzegam, że wybierając się w tutejsze rejony nie ma co liczyć na komunikację pks. częste połączenia jedynie na trasie kłodzko / bystrzyca kłodzka - lądek zdrój - stronie śląskie. do wiosek leżących w górskich dolinach maksymalnie trzy, cztery autobusy dziennie.
dzisiejszego dnia do zaliczenia główny cel wyprawy – śnieżnik (1425 m n.p.m.). sytuacja wspomniana powyżej wymusiła na nas półtoragodzinny spacer asfaltową drogą do leżącej wysoko w górach miejscowości sienna, przez którą przejeżdża jeden pks dziennie. wędrowaliśmy z zamierzeniem, że na główne pasmo prowadzące do śnieżnika, a dokładnie na czarną górę (1205 m n.p.m.) wwiezie nas wyciąg krzesełkowy. jak na złość, w poniedziałki (dzisiaj jest poniedziałek) oraz we wtorki, wyciąg dla turystów indywidualnych jest nieczynny. pan który nam to oświadczył, sam pięć minut później uruchomił wyciąg, który wywiózł go na szczyt czarnej góry. wielką łaską by było zabrać dwie osoby więcej...



w takim układzie byliśmy zmuszeni wejść do góry o własnych siłach. trzystumetrowe, nużące podejście nieoznakowaną drogą wyniosło nas na żmijową polanę. mocno wymęczona śliwka, jak na przekór postawiła sobie za ambicję zdobycia śnieżnika. jeśli chodzi o mnie to miałem nienajlepsze przeczucia co do powodzenia tej akcji z powodu późnej już pory. była godzina trzynasta, a na szczyt śnieżnika ponad dwie godziny drogi, a i powrót do stronia blisko czterogodzinny. uparcie jednak szybkim krokiem powędrowaliśmy w kierunku celu wyprawy przez płaski grzbiet żmijowca. z każdym krokiem śnieżnik wydawał się potężniejszy i wyższy. został ochrzczony przez nas mianem ‘wielkiego kloca’.



niezauważenie przeszliśmy obok schroniska pod śnieżnikiem, z którego do szczytu pozostało pół godziny marszu. po właśnie takim czasie stanęliśmy na najwyższej górze polskich sudetów, nie wliczając karkonoszy. było słonecznie, jednak silny, mroźny wiatr zmusił nas do ubrania się cieplej. na śnieżniku byłem po raz drugi. po raz drugi natrafiłem również na kiepską widoczność. z tego tytułu zdjęcia wyszły nienajlepszej jakości.





w drodze powrotnej, tym razem zatrzymaliśmy się w schronisku by zjeść coś na ciepło. padło na gęstą, sycącą zupę pomidorową. po godzinie szesnastej ruszyliśmy w trzygodzinne zejście do stronia. przeszliśmy przez rezerwat ‘jaskinia niedźwiedzia’ porośnięty starą, momentami mroczną puszczą poprzecinaną setkami większych i mniejszych potoków. w niekończącym się kletnie złapał mnie mały kryzys, dały o sobie znać bolące stopy. do kwatery dotarliśmy już po ciemku, na szczęście ostatnie kilometry pokonując przyulicznym chodnikiem.





podsumowując niezwykle męcząca, dziesięciogodzinna trasa. w domu policzyłem, że maszerowaliśmy 32 kilometry, odpoczywając przy tym w sumie jedną godzinę. wycieczka porównywalna do przejścia ze skinnerem i danzelem z babiej góry do pilska, czyli jedna z dłuższych w życiu. wielki buziak za to, że zrobiliśmy ją razem :***

więcej zdjęć i opis dnia w kompocie śliwkowym