15 lipca 2007

spend time

ostatnie dwa dni to jedna wielka bieganina po całej bydgoszczy i nie tylko. dopiero dzisiaj mam okazję przysiąść przy kompie, naskrobać notkę i pogrzebać nieco w necie. najbardziej napiętym dniem był czwartek. od samego rana jeździliśmy matrixem po całym mieście by załatwić sprawy przed wyjazdem. odebrałem w końcu okulary z nowymi szkłami. póki co nie miałem okazji ich wypróbować, lecz przy pierwszym założeniu odczułem, że są na prawdę mocne, co objawiło się natychmiastowym bólem oczu. kupiliśmy również na dworcu bilet kolejowy zwany regio karnetem. polecam bardzo wszystkim korzystanie z jego możliwości, które pozwalają podróżować w ciągu trzech wybranych dni wakacji (możliwa podróż następnego dnia, jeśli jedziemy pociągiem bezpośrednim do którego wsiedliśmy ów wybranego dnia) pociągami osobowymi i pośpiesznymi w dowolnej klasie. to wszystko za 120 zł. przykładowo, decydując się na jazdę do zakopanego w pierwszej klasie, płacimy w jedną stronę ponad 80 zł (studenci nie mają zniżki na pierwszą klasę!) co daje w sumie prawie 170 zł. kupując regio karnet płacimy 120 i mamy jeszcze jeden dzień do wykorzystania. według mnie, super opcja na długie, wygodne podróże. z dworca udaliśmy się na miasto. tam kebab, mapa tatr wysokich. w drodze do domu wstąpiliśmy do media markt, gdzie rzekomo miały być bilety na off festival. jak się okazało były. ich posiadaczami staliśmy się w kilka minut, nie trzeba będzie więc bawić się w kupowanie przez sklepy internetowe.

piano magic – england’s always better

wieczorem odbyło się spotkanie licealne na starym rynku, potem w witrażowej i w końcu pod parasolami na dworcu pkp. spotkanie jednak nie takie jak zawsze, gdyż zgromadziło się wiele ludzi, z którymi nie widziałem się od czasu otrzymania świadectw maturalnych. atmosfera sympatyczna, trochę piwkowania, trochę śmiechu, każdy opowiedział co tam i jak u niego. fajnie, że mimo braku ogniska w solcu udało się chociaż takowy spęd zorganizować. relacja i więcej zdjęć w kompot śliwkowy.







w piątek spanie do trzynastej z racji późnego powrotu do domu w nocy. po ponad miesięcznej przerwie wsiadłem na rower. mimo tego i panującego upału jechało mi się nadzwyczaj dobrze. trasa krótka, gdyż tylko na fordon do bladego. jazdę umilało piano magic, które katuję ostatnio niemiłosiernie. wieczór chciałem spędzić spokojnie, w domu przy kompie. jednak ślivka i zix nie pozwolili mi na to. o godzinie dwudziestej siedziałem już w aucie mknąc nowotoruńską do solca. tam standardowa ekipa poszerzona o czteroletnią marysię. grill, wybrzydzane karpackie, luksusowa, dużo śmiechu. miałem nie pić, lecz stamtąd nie da się wyjechać o suchym gardle :) w drogę powrotną udaliśmy się kilka minut przed drugą. zahaczyliśmy o tesko, gdzie zrobiliśmy zakupy na jutrzejszy wyjazd.

kaolin - le haut est essentiel
mew – louisa louisa