12 lipca 2007

piła

piła to miasto oddalone od bydgoszczy zaledwie 80 kilometrów, znane z dużej ilości zieleni oraz rzeki gwdy. wizyta w nim była planowana przez nas już od trzech miesięcy, jednak brak czasu, uczelniane obowiązki, czy też niekorzystna pogoda, nie pozwalały na jej zrealizowanie. dzisiaj nastał dzień, kiedy w końcu udało nam się zrealizować cel stanięcia na ziemi pilskiej. przed południem siedzieliśmy już w osobowym pociągu z biletem wartym 8,82 złotego, co na moje nie jest wielkim majątkiem, a kwota taka wystarczy na odwiedzenie wielu ciekawych miejsc wokół naszego miasta.

początkowo pogoda była pochmurna i wietrzna. nisko zawieszone chmury dodawały uroku rozciągającym się praktycznie wzdłuż całej trasy łąkom nadnoteckim. po prawej stronie torów rozciągały się zbocza pradoliny noteci, których wierzchołki sięgają nawet 190 m. n.p.m, przy czym dolina leży na wysokości zaledwie 50 m n.p.m. taka różnica poziomów wywierała na nas wrażenie jakbyśmy jechali w góry, a nie do miasta w centralnej polsce. po lewej stronie torów rozciągały się setki hektarów przepięknych, zielonych, trawiastych łąk pokrytych niewysokimi krzewami oraz od czasu do czasu hodowlanymi stawami. w przeszłości miałem okazję podróżować doliną noteci rowerem. po dzisiejszym dniu mam wielką ochotę na powtórzenie wojaży w tamte okolice.



do piły wjechaliśmy tuż przed godziną pierwszą. w google earth wypatrzyłem, że w północnej części miasta znajduje się zbiornik wodny z dwoma charakterystycznymi, głęboko wysuniętymi półwyspami. obiecałem sobie, że tam dotrę dzisiaj, co zaowocowało małym niezadowoleniem ślivki. ku mojej uciesze udało nam się tam dostać po blisko godzinnym spacerze przez miasto. na prawdę było warto. udaliśmy się na jeden z wymienionych półwyspów, gdzie okazało się, że wokoło nie ma żywej duszy nie licząc dwóch rybaków. zdziwienie tym większe, gdyż panuje okres wakacji, a zalew koszycki (bo o nim mowa) leży praktycznie w centrum miasta, przy głównej szosie wylotowej, z połączeniem autobusowym. rad byłbym nieziemsko, gdyby takie miejsce było w bydgoszczy. miałem ochotę tam przeleżeć resztę czasu do pociągu pierwotnego, lecz pogoniony przez ślivkę, musiałem się zerwać do dalszego zwiedzania.





nieco inną drogą ruszyliśmy z powrotem w kierunku centrum, o ile można je tak nazwać. szliśmy godzinę pośród osiedli w 95% złożonych z domków jednorodzinnych. od czasu do czasu ulokowane między nimi były bloki, kościoły oraz hotele. stwierdziliśmy zgodnie, że piła szału nie robi jeśli chodzi o architekturę i organizację centrum. nie ma typowego rynku, którego obecność jest tak charakterystyczna w polskich miastach. to właśnie rynek główny jest chlubą miasta. jego architektura, miejsca gdzie można odpocząć, wypić piwo, spotkać się ze znajomymi. w pile natomiast jest wielki plac staszica, z ogromnym remontowanym, czy też dopiero budowanym wg ślivki centrum handlowym oraz urzędem miasta. jak ktoś się poczuje głodny to ma trzy opcje: budka z hamburgerami, smażalnia ryb oraz sphinx.



w okolicznym barze spytaliśmy się miejscowych o coś w rodzaju centrum. wskazali nam drogę do rzekomego deptaku. okazało się, że takowy istnieje. szału jeśli chodzi o swoją długość nie robi, za to jest czysty, z ławkami do siedzenia i klombami czerwonych róż. z deptaka udaliśmy się jeszcze do największego kościoła w pile pw. świętej rodziny. jak to było wcześniej również wciśniętego pomiędzy bloki mieszkalne. do wyboru mieliśmy dwa pociągi powrotne – o 18:30 i 20:25. oczywiście z braku celów do zwiedzania i generalnie znudzenia miastem, wybraliśmy ten pierwszy. w trakcie podróży dźwięki lansowane przez beirut i roy’a montgomery upiększały widoki rozprzestrzeniające się za oknem.



więcej zdjęć i relacja w kompot śliwkowy

piano magic – saints preserve us

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

chyba mało wyraźny i słabo opracowany był ten wasz plan podróży... :/
Przygotowanie zerowe, niestety...

05 sierpnia, 2008 20:21  

Prześlij komentarz

<< Home