cold mountain
kolejny bezproduktywny weekend, przesiedziany przed komputerem. na dworzu zimno i wietrznie, co skutecznie zniechęciło mnie na rowerowe wojaże. najbliższy tydzień również nie zapowiada się niestety za dobrze w tej kwestii. no cóż, trzeba jeszcze poczekać. książka o builderze leży około trzydzieści centymetrów ode mnie, jednak nie miałem siły i chęci wyciągnąć jeszcze do niej ręki. nie wiedzieć czemu przełożyłem ją godzinę temu na tapczan. pewnie dlatego, żeby nie było, że jej nawet nie dotknąłem. poza tym to od wczoraj przełączam między ulubionymi stronami, włączam cyma by przejechać dwa etapy i znowu ulubione strony, last.fm po raz tysięczny. takie ot życie weekendowe. życie którego tak bardzo brakowało mi w ostatnim semestrze.
♫ gregor samsa – even numbers
jeśli chodzi o muzykę to przewinęło się wiele nowych dla mnie rzeczy w ostatnim czasie. finlandzkie paavoharju nie wiedzieć czemu (moja imaginacja) miało być irytującą, jazzową psychodelią. okazało się być czymś na styl colleen, czyli spokojna dzwonkowa elektronika ze smyczkami. w dalszym ciągu jestem zachwycony kaolin. ściągnąłem wczoraj rzekomo ich najlepszy album allez. czy najlepszy to się okaże, póki co rządzi shalem! pewno jest jedne – często będą gościć w moich słuchawkach podczas rowerowania.
♫ mount eerie – wooly mammoth’s mighty absence
uruchomiłem również dwie stare rzeczy, które ciążą na moim dysku od paru miesięcy. pierwszą jest gregor samsa. jakże pozytywny odbiór, szczególnie w takie dni jak teraz. szare, deszczowe, wietrzne. ich twórczość jest zmiksowaną mieszanką sigur ros, coastal i gy!be. ciche brzdąkanie na gitarze, śliczne pomrukiwanie czy też podśpiewywanie pewnej pani, nagle wjazd smyczków i ściany gitar. drugą rzeczą, która praktycznie pierwszy raz tknąłem jest mount eerie. niepraktyczne pierwsze tknięcie skończyło się wyłączeniem foobara bodajże na drugim utworze. jakże wielki to był błąd! póki co mam dwa albumy, poznaję, poznaję, rozpływam się...
♫ mount eerie – goodbye hope
ps (do p_t). eleven songs of mount eerie, zupełnie inne od 7 new songs of ME. minimalistyczne, elektroniczne pianinko, prosty, analogowy bit i cudnie spokojny wokal phila.
2 Comments:
Cieszę się, że podoba się Panu Mount Eerie. Uwielbiam ElevenOldSongs(tytułowe Cold Mountain to dla mnie jeden z najgenialnieszych tracków ever), ale wszystkie te piosenki Phil Elverum nagrał dużo wcześniej, zwykle w dużo przystępniejszej postaci(i wcale nie gorszej).
Dlatego nie polecałem tego jeszcze panu p_t. Wogóle jest to jedna z nowszych pozycji, a to co wyprawiał Phil w przeszłości (alleluja->genialne rzeczy) jest w dużym stopniu wymagane aby docenić w pełni te nowsze dzieła(zwłaszcza No Flashlight).
Nigdy bym nie podejrzewał, że taka muzyka będzie w stanie mną zawładnąć dużo bardziej niż Godspeed(no, i ach, te nieziemskiej piękności teksty..).
Cóż, pozostaje mi mieć skromną nadzieję, że też coś dla siebie znajdziesz w tej zwykłej(dziwnej?) muzyce. Pozdrawiam :)
oh tak. póki co 11songs u mnie również jest faworytem. uwielbiam ten minimalizm i spokój w głosie phila. poznaję dalej...
Prześlij komentarz
<< Home